Dynamika załamania notowań okazała się dużo szybsza niż w 2022 roku (atak Rosji na Ukrainę, inflacja, podwyżki stóp), kiedy to ówczesna wyprzedaż miała bardziej rozłożony w czasie przebieg.

A skoro już o 2022 roku mowa, warto dodać, że w trakcie stojącej pod znakiem ogromnej zmienności poniedziałkowej sesji spadek indeksu S&P 500 zatrzymał się właśnie w okolicy szczytu z początku tamtego roku (ok. 4800 pkt) – to tylko potwierdza techniczne znaczenie tej bariery. Gdyby doszło do jej przełamania – szczególnie w cenach zamknięcia – byłoby to też równoznaczne z przekroczeniem umownej granicy bessy (20 proc. poniżej od szczytu) przez amerykański benchmark. Dopóki to się nie stało, pamiętajmy, że niektóre historyczne ruchy spadkowe zakończyły się dosłownie tuż przed przekroczeniem progu bessy (grudzień 2018, październik 2011, sierpień 1998, październik 1990).

Nawet w obliczu niepewności odnośnie do tego, czy cła Trumpa popchną amerykańską i globalną gospodarkę w recesję, błyskawiczne cofnięcie S&P 500 do poziomu najniższego od ponad roku uzasadnia rozważania odnośnie do zwiększenia udziału amerykańskich akcji w portfelu, szczególnie jeśli tych akcji było wcześniej przezornie mało. Tym bardziej że wskaźnik ceny do prognozowanych zysków spółek obniżył się w okolicę dziesięcioletniej średniej – akcje za oceanem nie stały się co prawda okazyjnie tanie, ale są dużo rozsądniej wycenione niż jeszcze kilka miesięcy temu.