Warto pamiętać, że pierwotnie to płacony podatek został efektywnie podzielony (nieco sztucznie i był to zabieg bardziej księgowy, umożliwiający proste wyodrębnienie środków na służbę zdrowia z płaconych danin) na składkę zdrowotną i pozostały podatek, formalnie zostało to zapisane jako możliwość odliczania składki zdrowotnej od podatku. Dla płacącego było to bez znaczenia, czy płaci 19 proc. podatku czy 11,5 proc. podatku i 7,5 proc. składki zdrowotnej. Potem niestety jednak składka zaczęła być traktowana jako odrębny byt – od 2003 r. zaczęto ją stopniowo podwyższać do 9 proc., jednak część ponad 7,75 proc. nie była już odliczana od podatków. Tym samym prawdziwa stawka podatkowa dla pracowników etatowych rosła, jednak kolejne rządy jak mantrę powtarzały, że podatki się nie zmieniają, rośnie tylko składka, a ta rośnie, bo trzeba finansować służbę zdrowia. Oczywiście była to „półprawda" i od 2007 r. najniższa stawka podatkowa wynosiła już efektywnie nie 19, tylko 20,25 proc. (od 2019 r. nominalnie 17 i 32 proc., ale faktycznie 18,25 i 33,25 proc.). Prowadzący firmy płacili natomiast stosunkowo niskie składki ryczałtowe, które były w większości także odliczane od podatków. I w takiej iluzji pozostawiono płatników do 2022 r.
Nowy Ład całkowicie zlikwidował możliwość odliczania składki od podatku, co skutkowało podwyżką podatków. Podwyższenie kwoty wolnej oraz wprowadzenie ulgi dla klasy średniej zniwelowało wpływ tej nowej daniny dla części osób, jednak dla wielu podatników skutkowało to skokową podwyżką podatku. Nie wnikając tu w zasadność zwiększenia wydatków na służbę zdrowia (być może restrukturyzacja i obniżka kosztów jej działania, inwestycje skutkujące obniżkami w przyszłości, edukacja prozdrowotna, dodatkowe podatki na niezdrowe produkty czy usługi byłyby bardziej zasadne), warto się jednak w tym miejscu zastanowić, czy składka zdrowotna może być nazwana składką czy jest po prostu kolejnym podatkiem dochodowym, i to skonstruowanym tak wadliwie, że skutkuje tym, że część osób wciąż tego podatku właściwie nie płaci, część płaci stałą kwotę niezależną od dochodu, a część podatników została obarczona kolejną bardzo wysoką daniną.
Przyjrzyjmy się poszczególnym grupom podatników – ulga dla klasy średniej oraz podwyższenie kwoty wolnej od podatku w tzw. Nowym Ładzie spowodowały, że dla części podatników zapłacone daniny właściwie się nie zmieniają bądź spadają – tę grupę zaliczyłbym do podatników praktycznie niepłacących składki zdrowotnej, bo możliwość odliczenia jej dużej części od podatku sprawia, że jej koszt dla podatnika jest niewielki (pamiętajmy, że początkowo podział na składkę i podatek był dość sztuczny). Składka jest płacona, ale jest rekompensowana niższym podatkiem. Do tej grupy zaliczyłbym także uprzywilejowane grupy, jak np. rolników, płacących bardzo niskie składki i uzależnione od wielkości posiadanej ziemi niż realnych dochodów (czy to zgodne z konstytucją to już temat na inny felieton, wypowiedział się na ten temat już TK). Nie płacą też składki utrzymujący się np. tylko z zysków kapitałowych, dywidend z posiadanych firm czy wynajmu nieruchomości. Nie płacą też składki osoby, które nie pracują (a są objęte ubezpieczeniem zdrowotnym). Druga grupa to płacący składki ryczałtowe – do niej zaliczamy rozliczających się z podatku na zasadzie ryczałtu, karty podatkowej – tutaj jej wysokość nie zależy od dochodów (w przypadku ryczałtu zależy do pewnego stopnia), a jest odgórnie ustalana na określonej wysokości. Jedni płacą taką stawkę, drudzy inną – jest to dość dowolnie określone przez ustawodawcę, ale grupę tą charakteryzuje jeden czynnik – właściwie brak lub niewielkie powiązanie składki zdrowotnej z dochodem. I na koniec ostatnia grupa – płacących nieodliczane składki zdrowotne od dochodów. Trudno uzasadnić (poza kwestiami politycznymi, choć bardziej brakiem logiki), czemu przedsiębiorcy płacą 4,9 proc. podatku od dochodu – chyba że przeszli na ryczałt, wtedy płacą mniej (inaczej na ryczałt by nie przechodzili), a osoby na etacie – 9 proc. dochodów, skoro pożytki płynące z korzystania ze służby zdrowia są takie same dla obu grup, a wielu przedsiębiorców – czy to będących na ryczałcie czy opodatkowanych na zasadach liniowych – ma dochody wyższe niż etatowcy. Już samo takie ustawienie systemu obala mit o solidarnościowym aspekcie płacenia składki, bo pozbawia go w dużej części powiązania wysokości składki z dochodami. Czyli w rzeczywistości polski system podatkowy jest systemem, gdzie niektórzy (upraszczając) w zasadzie nie składają się na służbę zdrowia bądź dokładają się do niej w niewielkiej i nieuzależnionej od dochodów wysokości (poza tą częścią, którą płacą w podatkach), niektórzy płacą kwoty ryczałtowe, natomiast od części płatników pobiera się kwoty wielokrotnie wyższe (czy to jako procent od dochodów czy „na głowę") niż od pozostałych grup. I wszystko to w dość luźnej zależności od osiąganych dochodów.
I tutaj dochodzimy do najważniejszego, co jest tematem niniejszego felietonu – czy składka zdrowotna powinna być dalej nazwana składką, czy już raczej podatkiem. Spójrzmy na inne składki, którymi są obarczone dochody osoby, np. na etacie. Płaci ona (wraz z zatrudniającym ją zakładem pracy): składkę emerytalną, rentową, chorobową, wypadkową. Przeważająca większość z nich to opłaty, których wysokość znajduje potem odzwierciedlenie w wypłaconych korzyściach – składka emerytalna określa wysokość przyszłej emerytury, składka chorobowa – wysokość świadczenia chorobowego, do pewnego stopnia tak działa też składka wypadkowa czy rentowa. Natomiast w przypadku „składki" zdrowotnej (od tego momentu można ją już pisać w cudzysłowie) jej wysokość nie znajduje żadnego odzwierciedlenia w pożytkach płynących z jej płacenia. Płacąc składkę – np. ubezpieczenie zdrowotne czy turystyczne w TU – jest zachowana ekwiwalentność – wyższa składka = wyższy potencjalny standard czy wysokość odszkodowania czy pokrycia kosztów leczenia. W zasadzie każda składka na ubezpieczenie tak działa (np. członkostwo klubu, związku itp.) – każdy otrzymujący określone przywileje (odszkodowanie, członkostwo) płaci taką samą składkę. Tak określana była też wysokość składki od przedsiębiorcy przed 2022 r. Natomiast w przypadku składki zdrowotnej każdy płaci inne kwoty, których wysokość jest dodatkowo trudna do logicznego uzasadnienia. Jedni płacą mało bądź prawie wcale, inni – nieproporcjonalnie w stosunku do pozostałych – dużo. O ile w przypadku podatków można to jeszcze uzasadnić (choć z trudem), o tyle w przypadku składek – raczej nie. Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby np. składka w państwowym PZU za ubezpieczenie samochodu była ustalana na podobnych zasadach, jak obecnie jest ustalana składka zdrowotna. Zachowując jednak obecny system, logiczniej (i prościej) byłoby podwyższyć podatki o 9 proc. do skali 9 proc., 26 proc. i 41 proc. (odpowiednio dopasowując progi do np. ulgi dla klasy średniej czy obecnej kwoty wolnej), podobny mechanizm zachować w przypadku prowadzących działalność, obciążając przy tym równą wysokością daniny wszystkie rodzaje działalności i umożliwić pełne odliczanie składki od podatku – zmniejszyłoby to przynajmniej bałagan systemu i uprościłoby rozliczanie podatków. Takie rozwiązanie miałoby jednak pewne wady – trudno byłoby wtedy twierdzić, że mamy w Polsce niskie podatki (nowe 26 proc. i 41 proc. to dość wysoko). Dodatkowo – w przyszłości kolejny rząd w obliczu zapaści budżetu mógłby znów postanowić, że składka nie będzie jednak odliczana od podatku, co po raz kolejny zwiększyłoby realne obciążenia podatkami (tym razem do 35 proc. i 50 proc.). A może należałoby pójść drogą najprostszą – wprowadzić składkę ryczałtową, z progami od dochodów podobnie jak obecnie przy ryczałcie i objąć nią wszystkie formy zarobkowania? Z pewnością byłoby to prostsze rozwiązanie niż obecnie i obejmujące wszystkich obywateli w podobnym stopniu. Można też rozważyć zlikwidowanie składki (przy odpowiednim ustaleniu progów podatkowych) i zapewnienie finansowania służby zdrowia ustawowo czy konstytucyjnie jako procent dochodów budżetowych z podatków – byłoby to prostsze niż obecne kalkulacje składek. Byłoby to bardziej rzetelnym przedstawieniem rzeczywistości niż jej obecne koloryzowanie i przedstawianie składki zdrowotnej jako niewinnej daniny „niewpływającej na wysokość płaconych podatków".
Marcin Materna doradca inwestycyjny, dyrektor departamentu analiz, Millennium DM