Dariusz Świniarski: Specyfika naszego rynku była taka, że u nas indeksy zaliczyły dołek zaraz po ataku Rosji na Ukrainę, a zachodnie indeksy kilka dni później, już w marcu, gdy konflikt zaczął eskalować, a ceny ropy sięgnęły 130 USD. To pokazuje, że na różnych rynkach za przeceną akcji stały nieco inne czynniki. Widać też spore rozbieżności między rynkami. Indeks giełdy w Budapeszcie jest ponad 12 proc. na minusie, a główny indeks giełdy w Londynie jest na plusie. Patrząc na rynek akcji globalnie, mam wrażenie, że inwestorzy mają w głowie dużą zmienność z 2020 r., gdy pandemia najpierw doprowadziła do głębokiej przeceny, a potem doszło do bardzo szybkiego odbicia notowań. Mając to w pamięci, wielu inwestorów nie chciało się spóźnić na odbicie i szybciej otwierali długie pozycje.
Mariusz Adamiak: Gdy spojrzy się historycznie, jak rynki reagowały po II WŚ na konflikty zbrojne, widać, że zwykle spadki indeksów przekraczały 20 proc., ale dość szybko rynki odrabiały straty. Inwestorzy może się nauczyli, że dla rynku najtrudniejszy jest początek konfliktu, niezależnie od jego dalszego rozwoju. Podobnie zresztą było w trakcie pandemii. Indeksy na GPW zaliczyły dołek w dniu, w którym po raz pierwszy zamknięto szkoły. Wtedy jeszcze nie było w Polsce żadnej ofiary covidu. Pandemia na dobre rozpędziła się później. Być może teraz podobnie się okaże, że wpływ wojny na rynki był największy na samym początku.
O tym, jak konflikt w Ukrainie zmienił perspektywy polskiej gospodarki.
Mariusz Adamiak: Na początku 2022 r. prognozy gospodarcze i rynkowe były względnie optymistyczne. Spodziewaliśmy się solidnego wzrostu gospodarczego, a pierwsze tygodnie roku nawet skłaniały do rewizji prognoz wzrostu PKB w górę, w kierunku 5 proc. w Polsce i ponad 4 proc. w głównych gospodarkach. Było sporo niepewności związanej z inflacją i reakcją banków centralnych, tempem zacieśniania polityki pieniężnej. W dyskusjach pojawiał się scenariusz stagflacyjny, ale nie był uważany za podstawowy. Wojna zwiększyła prawdopodobieństwo realizacji tego scenariusza. Z jednej strony przyniosła wzrost awersji do ryzyka wśród firm i gospodarstw domowych, co będzie je skłaniało do ostrożności, z drugiej zaś przyspieszyła wzrost cen surowców. To oddziałuje na inflację i na postawę banków centralnych. W USA – pomimo konfliktu w Ukrainie – Fed jasno zdeklarował, że będzie zdecydowanie zacieśniał politykę pieniężną. Ale wydaje się, że rynki finansowe wciąż nie zakładają skrajnego scenariusza, czyli rozlania się konfliktu poza terytorium Ukrainy i wprowadzenia embarga na gaz i ropę z Rosji. Wydaje się, że wciąż dominuje pogląd, że wojna nie wywoła recesji w krajach, które nie są w nią bezpośrednio zaangażowane.
O tym, jakiej koniunktury na giełdach należy oczekiwać w najbliższych tygodniach.
Wojciech Białek: Dla mnie kluczowa jest odpowiedź na pytanie, czy ta wojna jest elementem klasycznych schematów rynkowych, czy je zaburza, tak jak pandemia Covid-19. Skłaniam się ku pierwszej odpowiedzi. Te historyczne schematy oferują dość „oczywisty" scenariusz na najbliższe miesiące. Widoczna teraz korekta wzrostowa powinna potrwać do maja, czerwca, a w III kwartale należałoby oczekiwać dokończenia bessy. Od września powinien się rozpocząć tradycyjnie dobry dla rynków okres cyklu prezydenckiego i cyklu dekadowego. Jesienią przypada też dołek cyklu Kitchina. Covid-19 pokazał, że niestandardowe wydarzenia mogą te oparte na analizie cykli scenariusze wywrócić do góry nogami. Z drugiej strony poprzednie konflikty raczej wpisywały się w schematy. W tym roku mieliśmy drugi pod względem wielkości styczniowy spadek indeksu Nasdaq. Większy wystąpił w styczniu 2008 r., a wcześniej Nasdaq mocno spadł w styczniu 1990 r. W 2008 r. latem Rosja zaatakowała Gruzję, w 1990 r. z kolei Saddam Husajn zajął Kuwejt. W latach 2008 i 1990 po korekcie wzrostowej, która trwała do maja lub czerwca, następowała dogrywka spadkowa. Od lata do jesieni trwało tąpnięcie. Ja się na razie trzymam założenia, że ten scenariusz się powtórzy, chociaż nie bez wątpliwości.