Popyt na złoto wśród rodzimych inwestorów rośnie z roku na rok. Nic dziwnego więc, że na tej gorączce chcą też skorzystać fałszerze. – Skala oszustw nie jest wysoka, ale obserwujemy rosnący udział podróbek w obrocie. Na kilka tysięcy transakcji przeprowadzonych w naszych oddziałach wyłapano kilka procent fałszywek – mówi Piotr Wojda, wiceprezes zarządu Mennicy Wrocławskiej, jednej z największych w Polsce firm pośredniczących w handlu złotem i srebrem inwestycyjnym.
Nie wszystko złoto, co się świeci
Jednym z najczęściej spotykanych fałszerstw jest oferowanie nieświadomym klientom tombaku zamiast prawdziwego złota. Tombak, choć występuje pod potoczną nazwą mosiądz czerwony, jest stopem miedzi (zawiera przynajmniej 80 proc. tego surowca) i cynku. Swoją barwą do złudzenia przypomina złoto, ale w odróżnieniu od niego jest bardzo tani.
W celu uniknięcia pomyłki czy oszustwa, producenci wybijają na nim odpowiedni znak probierczy, czyli znak urzędowy, potwierdzający wykonanie przez urząd probierczy badań określających zawartość metalu szlachetnego w wyrobie i informujący o wynikach tych badań. W przypadku tombaku jest to znak MET.
Niestety, może się jednak zdarzyć, że sam znak też zostanie odpowiednio spreparowany. – Zdarzają się przypadki, że przedmioty – nie tylko złote, ale również i srebrne – mają fałszywe znaki probiercze, co ma na celu wprowadzenie kupującego w błąd. Cechownik numeryczny, tzn. bez wizerunku – np. „333" – można kupić poniżej 100 zł i jest to niestety legalne – ubolewa Piotr Wojda.
Magnes (nie zawsze) prawdę ci powie
Jak zatem się bronić przed zakupem fałszywego kruszcu? Metod jest kilka. Często spotykanym oszustwem jest próba sprzedaży złota o niższej próbie niż deklaruje sprzedawca. Eksperci radzą, by porównywać wybity na biżuterii znak z tabelą polskich cech i znaków probierczych (więcej na ten temat piszemy w ramce obok).