O nominalnych zyskach większość uczestników funduszy dłużnych w tym roku może tylko pomarzyć. Jest jednak kilka rodzynków, które w tym roku radzą sobie nieźle, czyli zyskują, a jeśli utrzymają tempo do końca roku, mają szansę zbliżyć się do inflacji. Trzeba być jednak gotowym na spore wahania. A jak zarabiają?
„Śmieciowe" zyski
Z całej oferty funduszy dłużnych jak dotąd w tym roku najwyższy wynik, sięgający 4,79 proc., zanotował Pekao Obligacji Dolarowych Plus. W jego portfelu znajdziemy głównie inne, zagraniczne fundusze, zarówno rynków rozwiniętych, jak i wschodzących, oraz typu high yield, denominowane w dolarze. Numerem dwa, z wynikiem 3,18 proc., jest NN (L) Globalny Długu Korporacyjnego, który za pośrednictwem funduszu NN (L) Global High Yield inwestuje w obligacje korporacyjne o wysokim oprocentowaniu, o efektywnym ratingu portfela na poziomie B+. Papiery emitentów z USA odpowiadają za ponad 60 proc. aktywów funduszu źródłowego. Jak tłumaczy Jan Morbiato, menedżer komunikacji inwestycyjnej NN Investment Partners TFI, do wypracowania zysku w ostatnich miesiącach przyczyniła się korzystna sytuacja na rynku – spready (nadwyżka rentowności obligacji high yield nad rentownością obligacji skarbowych) spadły do rekordowo niskich poziomów, co oznacza, że ceny wzrosły. – Tej klasie aktywów sprzyjały: szybka odbudowa gospodarcza po lockdownach wywołanych Covid-19, monetarne i fiskalne programy wsparcia gospodarki, spadek rynkowych stóp procentowych i wzrost inflacji, które doprowadziły do tzw. „search for yield", czyli poszukiwania inwestycji dających jakąkolwiek realną rentowność – wylicza Morbiato. Jego zdaniem dziś perspektywy dla notowań obligacji o wysokim oprocentowaniu są zdecydowanie mniej jednoznaczne. – Z jednej strony ich rentowność, mimo głębokiego spadku, wciąż pozostaje wyraźnie wyższa niż w przypadku mniej ryzykownych obligacji. Jednak z drugiej strony rosnące prawdopodobieństwo ogłoszenia przez Fed „początku końca" QE stwarza presję na wzrost rentowności amerykańskich obligacji skarbowych i rozszerzenie spreadów, a więc spadek notowań high yieldów – tłumaczy. – Skoro mniej ryzykowne instrumenty będą wyżej oprocentowane, inwestorzy będą żądać wyższej premii za ryzyko związane z obligacjami „śmieciowymi". Dlatego nastawienie zarządzających NN Investment Partners w Hadze do tego typu papierów z USA jest dziś „neutralne". Ich zdaniem bardziej atrakcyjne są teraz ich odpowiedniki z Europy, gdzie polityka pieniężna prawdopodobnie zostanie zaostrzona później niż za oceanem – przyznaje Morbiato.
W tej samej grupie (papierów dłużnych globalnych high yield) znajdziemy także Skarbiec Global High Yield Bond (2,35 proc.). Również jest to fundusz obligacji high yield, czyli głównie zagranicznych obligacji korporacyjnych o wysokim ryzyku kredytowym. – Fundusz utrzymuje stałą, zbliżoną do pełnej alokację w klasę high yield, którą realizuje pośrednio poprzez fundusze portfelowe, pierwotnie był to wyłącznie fundusz JPM wskazany w statucie, obecnie istnieje możliwość dywersyfikacji w stronę innych funduszy skoncentrowanych na klasie high yield – mówi Kamil Sobolewski, strateg rynkowy i zarządzający funduszami w Skarbiec TFI. – Zmiana ma charakter stopniowy, zgodnie ze sprawozdaniem na koniec czerwca udział funduszu JPM był nadal istotny, zbliżony do 60 proc. – analizuje.
Sobolewski tłumaczy, że fundusz korzysta głównie w przypadku spadku wynagrodzenia za ryzyko kredytowe ryzykownych emitentów z portfela. – W przypadku wzrostu wynagrodzenia za ryzyko lub bankructw spółek portfelowych pierwsze straty są pokrywane z kuponów, a dalsze obciążają wynik funduszu – mówi. – Fundusz, na tle innych funduszy dłużnych, wymaga wysokiej tolerancji klienta na ryzyko, gdyż wahania ceny jednostki potrafią istotnie przekraczać 10 proc. w skali roku – podkreśla ekspert Skarbca TFI.
Nie tylko zagranica
Pierwsze dwa fundusze mają charakter globalny, tymczasem na ostatnim miejscu podium wśród funduszy dłużnych znajdziemy Rockbridge Obligacji Korporacyjnych, należący do grupy polskich papierów korporacyjnych. Krystian Jarmoła, zarządzający Rockbridge TFI, tłumaczy, że przy wyborze składników portfela kieruje się w dużej mierze ich płynnością i sytuacją na rynku. – Konserwatywne podejście do wyceny ryzyka kredytowego stosujemy od lat i to jest nasz duży atut, który zamierzamy podtrzymywać. Za dobry wynik funduszu w tym roku odpowiada w dużej mierze jednorazowe zdarzenie związane z jednym z emitentów, na których fundusz posiada ekspozycje – przyznaje Jarmoła. W styczniu w wycena jednostek funduszu wzrosła z 15,53 do 15,84 zł. – Z założenia największą część składu portfela stanowią obligacje korporacyjne spółek krajowych i zagranicznych, lecz jeśli sytuacja jest sprzyjająca, z inwestycjami kierujemy się również na rynek stopy procentowej czy rynek walutowy. I tu także nie zamykamy się na nasz polski rynek – mówi zarządzający Rockbrdige TFI.