Ja wiem, co wie światowa finansjera. A ona już wie, że ja też wiem. Sam ją o tym powiadomiłem za pośrednictwem ambasady Stanów Zjednoczonych - tej treści wiadomość nadeszła niespodziewanie kilka, może kilkanaście miesięcy temu, chyba nawet w szczycie giełdowej koniunktury, i wstrząsnęła nami do głębi. Bo najpierw wprawdzie popukaliśmy się w czoło, ale potem...
Wykres Dow Jonesa (niewyraźny, ale duży rysunek był dołączony do listu), najważniejszego może indeksu giełdowego na świecie, nie pozostawiał złudzeń. Mówił wszystko tym, którzy wiedzą. Także tym, którzy chcą patrzeć i słuchać. Krach to łagodne słowo na opisanie tego, co ujrzeliśmy. "Koniec ekonomii jest już bliski" - czytaliśmy dalej z zapartym tchem. Koniec Wall Street i gospodarki, jaką znamy. "Finansjera ukrywa to dla własnych korzyści, ale ja chcę ostrzec świat". Wizja giełdowej apokalipsy, hiobowe wieści, kasandryczne przepowiednie? Coś jeszcze gorszego. To pewnik. "Koniec nastąpi wkrótce" - twierdził natchniony, zdaje się, warszawski emeryt, który odkrył równie silne i owocne powołanie do tropienia spisków międzynarodowej finansjery, jak i do analizy technicznej.
"Wzywam analityków świata do dyskusji" - tak rozpoczął się jeden z ostatnich listów (tego samego autora), bodaj sprzed pół roku, a nam dreszcze przeszły przez skórę. Najtęższa spośród naszych głów poczuła się wywołana do tablicy. Popatrzyła uważnie. Oczekiwaliśmy, że wybuchnie śmiechem, machnie ręką albo przynajmniej pokręci nosem. Ale tylko smętnie popatrzyła i z niewyraźną miną przytaknęła: niebezpieczeństwo jest całkiem... realne! Jeśli - i tu posypały się hipotezy, obliczenia i dowody na ich poparcie. Tak umarła w nas nadzieja. Osikowym kołkiem było dla niej to, co wydarzyło się zaraz potem na giełdach całego świata. Kołek pozostawił wyraźną zadrę w sercu, bo przecież dziś jesteśmy, przynajmniej na polskim rynku, niemal w tym samym miejscu, co pół roku temu.
Jednak w sercu optymisty nadzieja nigdy nie umiera na dobre. Tym bardziej że końca ekonomii jakoś nie widać. Jest mowa o podwyżkach stóp procentowych, o obawach przed spowolnieniem gospodarki i wysoką inflacją (stagflacja staje się lub stanie wkrótce na świecie bardzo modnym słowem - pytanie, na jak długo), o gigantycznych spekulacjach na rynku surowców czy żywności, o reperkusjach wciąż tlącego się kryzysu subprime. Słowem - o kłopotach. Ale na razie tylko o kłopotach.
Finansjerze przybywa powodów do zmartwienia, ale też wciąż ma się ona dobrze. Ekonomia też się trzyma całkiem nieźle, tym bardziej że recesja przestaje być dyżurnym straszakiem na byki.