Co giełda chce nam powiedzieć?

Z rynkiem się nie dyskutuje, nawet jeśli jego reakcje są grubo przesadzone. Trzeba zabrać się do roboty, żeby przygotować się na cięższe czasy

Aktualizacja: 27.02.2017 05:41 Publikacja: 25.10.2008 14:54

Gdybym z zasady nie stał z boku, co najmniej od półtora roku grałbym na giełdzie "na krótko", oczywiście na kontraktach, bo za mojego życia krótka sprzedaż akcji chyba się jednak na parkiecie nie pojawi. Na kilku "zakrętach" mógłbym wprawdzie wypaść z rynku, ale generalnie takie inwestycje przyniosłyby mi ogromne korzyści. Tak, jak wcześniej długie pozycje... ech.

Rynek jest w końcu dość przewidywalny. Chociaż, z drugiej strony, trzeba z pychą uważać - o ile można było przewidywać pewne zjawiska, to ich skala chyba wszystkich nas zaskakuje i przeraża. Niedawno WIG20 miał, odrabiając poważne straty, wrócić do 3000 pkt. Teraz mierzy się z granicą 1500 pkt. I raczej nie jest to jeszcze koniec niespodzianek, niekoniecznie miłych.

Podobno amerykańskie indeksy podążają śmiało w kierunku minimów z poprzedniej bessy. Nasze wskaźniki, zwłaszcza niektóre, znajdują się jeszcze bardzo wysoko ponad takimi minimami. Na przykład sWIG (małe spółki) ma około 7 tys. pkt, gdy w dołku poprzedniej bessy miał poniżej 1,5 tys. Niedowartościowanie i przewartościowanie to po prostu rzecz względna.

A propos przewidywań, niedawno niemal każdy kandydat do pracy na rynku kapitałowym chwalił się oficjalnie doświadczeniem: znakomitymi wynikami inwestycyjnymi na własnym rachunku, na rachunku cioci lub powierzonym mu (nielegalnie) w zarządzanie. Tak, każdy inwestor ze stażem dwu- czy trzyletnim, a nawet rocznym i krótszym myślał, że pozjadał wszystkie rozumy i jest geniuszem. Jeśli uciekł z rynku w porę (a tak, czyli wbrew powszechnym opiniom ekspertów, zrobiło na szczęście wielu wytrawnych graczy) - to tylko pogratulować. A jeśli nie...

Problem w tym, że hossa rozum czasem odbiera. A bessa? Będziemy mogli to ocenić za jakiś czas. Ale dynamika zmian wskazuje, że w grę coraz częściej wchodzą emocje, a nie rozsądek. To optymistyczny akcent.

W lipcu pisałem o bańce spekulacyjnej na złotym i o tym, że musi ona pęknąć, a konsekwencje tego będą raczej nieprzyjemne. Dolar kosztował wtedy 2 zł. Rynek jednak realizuje pewne scenariusze szybciej i dobitniej niż można by się spodziewać. Nie było specjalnego uzasadnienia dla ceny dolara na poziomie 2 zł. Ale i nie ma dla tak silnej przeceny złotego w tak krótkim czasie - poza ucieczką kapitału.

To mnie zresztą bardzo martwi. Wiemy, w jakiej sytuacji jest ten kapitał i dlaczego zbiera gotówkę, gdzie tylko może. Głupota - można by rzec, bo przynosi to straty wszystkim. Ale jeśli nie ma wyboru...

Z reguły z rynkiem się nie dyskutuje, a jego reakcje - chociaż często bardzo przesadzone i histeryczne - mają też, jak się prędzej czy później okazuje, mocne uzasadnienie, może nie dla dynamiki zmian, ale na pewno dla ich kierunku. Zachowanie rynków kapitałowych pokazało z dużym wyprzedzeniem, że świat, a przynajmniej Stany Zjednoczone i zachodnią Europę, czeka recesja. I ten scenariusz się sprawdza.

Patrząc na naszą giełdę, przestaję niestety wierzyć, że w naszym przypadku w grę wchodzi najwyżej bardzo krótkie i kosmetyczne spowolnienie gospodarcze.

Ze słabnącego w rekordowym tempie złotego cieszą się eksporterzy - o ile są pewni, że za jakiś czas będą mieli gdzie posyłać swoje produkty. Radość innych uczestników obrotu gospodarczego jest już mniejsza. Dla inwestorów istotne jest też, że wraz ze słabnącym złotym polskie aktywa w oczach "zagranicy" bardzo tracą na wartości. Na pytanie, kiedy wydadzą się dość tanie, aby je na powrót zaczęto kupować, na razie nie ma odpowiedzi. A to nie wróży dobrze nawet bardzo wyprzedanemu rynkowi akcji, atrakcyjnemu rynkowi polskiego długu, a także - nieco zapomnianemu w tym kontekście - perspektywicznemu rynkowi nieruchomości. Może to nudne, ale będę się trzymał swojej teorii trzech baniek spekulacyjnych w sektorach: akcji, walutowym i nieruchomości. Niby wszystkie już pękły. Sądzę jednak, że nie we wszystkich przypadkach widzimy dość wyraźnie, jakie są i będą tego skutki. Zwłaszcza zaś w tym ostatnim przypadku.Co teraz? Możemy tylko przyglądać się temu, co wyczynia u nas zagraniczny kapitał, który wcześniej uczestniczył w pompowaniu wspomnianych baniek. Ale możemy też coś robić, np. oszczędzać na wydatkach takich, jak emerytury pomostowe, które w tym kraju należą się wszystkim z wyjątkiem ciężko pracujących, i wydawać pieniądze na inwestycje i rozwój, możemy kreślić ostrożnie na rozchwianym rynku ścieżkę przyjęcia euro, czy mimo wszystko prywatyzować.

Wierzę, że możemy wiele zrobić. Na razie jednak, nie licząc pakietu zaufania NBP dla banków i wymuszonego przez Unię Europejską podwyższenia gwarancji dla depozytów, mamy raczej spokojne oczekiwanie na to, co będzie dalej. Oby nie był to spokój przed burzą.

Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Materiał Promocyjny
Pierwszy bank z 7,2% na koncie oszczędnościowym do 100 tys. złotych
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy
Gospodarka
„W 2024 r. surowce podrożeją. Zwyżki napędzi ropa”
Gospodarka
Szef Fitch Ratings: zmiana rządu nie pociągnie w górę ratingu Polski