Gdybym z zasady nie stał z boku, co najmniej od półtora roku grałbym na giełdzie "na krótko", oczywiście na kontraktach, bo za mojego życia krótka sprzedaż akcji chyba się jednak na parkiecie nie pojawi. Na kilku "zakrętach" mógłbym wprawdzie wypaść z rynku, ale generalnie takie inwestycje przyniosłyby mi ogromne korzyści. Tak, jak wcześniej długie pozycje... ech.
Rynek jest w końcu dość przewidywalny. Chociaż, z drugiej strony, trzeba z pychą uważać - o ile można było przewidywać pewne zjawiska, to ich skala chyba wszystkich nas zaskakuje i przeraża. Niedawno WIG20 miał, odrabiając poważne straty, wrócić do 3000 pkt. Teraz mierzy się z granicą 1500 pkt. I raczej nie jest to jeszcze koniec niespodzianek, niekoniecznie miłych.
Podobno amerykańskie indeksy podążają śmiało w kierunku minimów z poprzedniej bessy. Nasze wskaźniki, zwłaszcza niektóre, znajdują się jeszcze bardzo wysoko ponad takimi minimami. Na przykład sWIG (małe spółki) ma około 7 tys. pkt, gdy w dołku poprzedniej bessy miał poniżej 1,5 tys. Niedowartościowanie i przewartościowanie to po prostu rzecz względna.
A propos przewidywań, niedawno niemal każdy kandydat do pracy na rynku kapitałowym chwalił się oficjalnie doświadczeniem: znakomitymi wynikami inwestycyjnymi na własnym rachunku, na rachunku cioci lub powierzonym mu (nielegalnie) w zarządzanie. Tak, każdy inwestor ze stażem dwu- czy trzyletnim, a nawet rocznym i krótszym myślał, że pozjadał wszystkie rozumy i jest geniuszem. Jeśli uciekł z rynku w porę (a tak, czyli wbrew powszechnym opiniom ekspertów, zrobiło na szczęście wielu wytrawnych graczy) - to tylko pogratulować. A jeśli nie...
Problem w tym, że hossa rozum czasem odbiera. A bessa? Będziemy mogli to ocenić za jakiś czas. Ale dynamika zmian wskazuje, że w grę coraz częściej wchodzą emocje, a nie rozsądek. To optymistyczny akcent.