Dziesięć lat temu mieliśmy do czynienia z potężnym globalnym kryzysem wywołanym upadkiem banku Lehman Brothers. Minęło dziesięć lat spokoju i potężnej hossy na rozwiniętych rynkach w tym w USA – czy to już nie czas na kolejny globalny kryzys?
Złośliwi mówią, że analitycy przewidzieli dziewięć z pięciu ostatnich kryzysów finansowych, więc siłą rzeczy z takimi prognozami należy być ostrożnym i ciężko jest wyrokować, kiedy ten kryzys nastąpi. Jedno jest pewne – nastąpi on kiedyś. Czy to będzie kolejny kwartał, kolejny rok, czy kolejna dwa lata – czas pokaże. Ale jesteśmy na szczycie bardzo długiej hossy, zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i na rynkach globalnych, więc z każdym miesiącem zadaję sobie pytanie – gdzie jest ta granica, powyżej której nastąpi na rynkach korekta. Odwołując się do polskiej sytuacji, wszyscy zdajemy sobie sprawę, że wzrost PKB w tempie 5 proc. rocznie nie może trwać wiecznie i prędzej czy później jakieś spowolnienie gospodarcze nastąpi. Natomiast daleki byłbym od wieszczenia kryzysu w najbliższym okresie. Fundamenty naszej gospodarki są bardzo zdrowe i myślę, że podobnie jak w 2008 r., jeżeli jakiś kryzys miałby nastąpić, to byłby to jakiś niespodziewany czynnik, który przyszedłby do Polski z zewnątrz.
Czy jest możliwe, że wpływ może mieć czynnik geopolityczny, związany chociażby z konfliktami: USA – Chiny, USA – Iran, sytuacją w Syrii. Czy gdzieś tam należałoby upatrywać ryzyka?
Myślę, że to na pewno wpłynie w najbliższym czasie na koniunkturę globalną dość silnie, ale wydaje się, że na polską gospodarkę większe przełożenie może mieć to, co dzieje się w Europie. Tutaj sytuacja – w mojej ocenie – wygląda trochę bardziej niepokojąco niż na rynkach globalnych. Mamy do czynienia z brexitem. Mamy trudną sytuację we Włoszech, która przy niesprzyjającym rozwoju wypadków, może skończyć się sytuacją podobną do tej, jaką obserwowaliśmy kilka lat temu w Grecji. Spodziewałbym się, że raczej ten „trigger" kryzysu przyjdzie z Europy, ale oczywiście te globalne czynniki są równie ważne.