Tak wiele wydarzyło się w ubiegłym tygodniu, wojny celne, wsparcie korupcji amerykańskiej za granicą, kolonizacyjna umowa w sprawie pierwiastków rzadkich Ameryki z Ukrainą, konferencja w Monachium. Od czego zaczniemy tę rozmowę?
Możemy zacząć od spojrzenia globalnego na te wszystkie tematy. Przesadzając tylko trochę, powiedziałbym, cofamy się do średniowiecza. Trump stara się cofnąć sposoby funkcjonowania gospodarki, do których byliśmy przyzwyczajeni. J.D. Vance powiedział, że Europa w ogóle pobłądziła, bo zamiast wysyłać wojsko, to sobie rozmawia, i że to Europa ma głównie problem. Ja myślę, że problem ma cały świat, bo to jest cofanie się w znacznej mierze do czasów dżungli. Ekonomia współczesna mówi bardzo wyraźnie: rozwój gospodarczy nie bierze się przede wszystkim z wymuszania warunków, rozwój bierze się przede wszystkim ze stabilnych i coraz sprawniejszych instytucji. Może Trump mieć szereg całkiem do rzeczy pomysłów, widać, że giełda amerykańska przecież całkiem dobrze reaguje na słowa Trumpa, na to zwalnianie urzędników. To świetnie, ale proszę mi wierzyć, niewielu jest ekonomistów na świecie, którzy powiedzą, że rozwalanie instytucji, które zapewniały zrównoważony wzrost, nie jest szkodliwe.
14 lutego Trump zapowiedział kolejne cła, w tym na samochody, które mają wejść w życie 2 kwietnia. Od inauguracji nałożył już dodatkowe 10 proc. ceł na cały import z Chin, potem jeszcze 25 proc. na towary z Meksyku i Kanady, tymczasowo zawieszone, a także cła na stal i aluminium. Jaki to będzie miało wpływ na rynek amerykański, skoro wojny celne bardziej napędzają inflację niż gospodarkę, a także na Europę i świat?
Przede wszystkim to nie jest tak, że te 10 proc. cła na Chiny czy 25 proc. na stal i aluminium zmienia zupełnie gospodarkę światową, natomiast to jest sygnał. Trump mówił nie tylko, że cła to jest narzędzie dobre, Trump mówił, że cła to jest najpiękniejsze słowo w słowniku, to jego wyobrażenie, jak należy z pozycji siły prowadzić politykę gospodarką. Ten, kto najwięcej importuje, może szantażować wszystkich cłami, a jak trzeba, to je wprowadzać. Czy gospodarka amerykańska zyskuje, czy traci na tym? Ekonomia nie ma cienia wątpliwości, że gospodarka amerykańska prędzej czy później oczywiście na tych cłach straci. Bezpośrednio straci w momencie, kiedy wzrosną, bo przyspieszy inflacja. Na dłuższą metę, bo wojny handlowe w ogóle są niekorzystne dla wszystkich stron uczestniczących w nich, nawet dla tej, która tę wojnę zaczyna i której się wydaje, że zyskuje. Tu mamy ciekawy element ekonomii politycznej, sytuację, gdy na wojnie celnej stracą wszyscy Amerykanie, przez wyższe ceny czy wolniejszy wzrost, natomiast zyskają poszczególne firmy, z sektora objętego cłami. Prezydent Trump, jak w wielu dziedzinach, będzie słuchać po prostu głosu lobbujących firm, stalowych, samochodowych.
Co będzie z inflacją w wyniku wojny celnej?
Inflacja w USA wzrośnie, a Fed nie obniży stóp. W związku z tym Trump będzie mówić, że to jest tylko wina Fedu, że inflacja wzrosła i przez ich nieumiejętność mają za wysokie stopy procentowe i nie potrafią doprowadzić do tego, żeby inflacja spadła. To wszystko wrogowie, którzy sabotują jego działania i powodują, że inflacja rośnie, bo tak naprawdę on ma świetny plan na to, żeby inflacja spadła. Tylko Fed mu przeszkadza – ponieważ generalnie prezydent amerykański nie może zmienić Fedu.
A co z cenami energii?
W Stanach Zjednoczonych ceny energii nie są wysokie i ona wiele nie stanieje, zdrożeć może wszystko pozostałe. Trump wtedy powie, że jest to wina Fedu. Nie doceniamy również amerykańskich przedsiębiorców, jeśli zwiększy się popyt na amerykański gaz i ropę, to producenci podniosą ceny. Cła działają w ten sposób – gdy się podnosi cła o 20 proc. dla zagranicy, to krajowi producenci z tego korzystają i sami podnoszą ceny, nieco mniej, czyli np. o 15 proc.