Nagroda Banku Szwecji w dziedzinie nauk ekonomicznych dla uczczenia pamięci Alfreda Nobla przyznawana przez Królewską Szwedzką Akademię Nauk trafiła do trzech amerykańskich naukowców. To niewiele nam mówiące nazwiska Dragona Acemoglu, Simona Johnsona i Jamesa A. Robinsona. Badali oni znaczenie, jakie dla dobrobytu kraju i jego mieszkańców mają instytucje społeczne. Z ich rozważań wyłania się główna teza, że społeczeństwa, w których słabo funkcjonują rządy prawa i inne instytucje, najczęściej pozostające pod kontrolą państwa, nie generują wzrostu i zmian na lepsze. Ponieważ te rządy i instytucje najczęściej wykorzystują obywateli, w domyśle, dla własnych celów. Choć nagrodzeni naukowcy w swych analizach cofają się aż do epoki kolonizacji sporej części globu, to wiele wniosków z tych rozważań wydaje się zaskakująco aktualnych w dzisiejszych warunkach. Dotyczy to nie tylko Polski, ale także sytuacji w wielu innych krajach na różnych kontynentach, w których demokracja wydaje się bardzo rozwinięta, a gospodarki plasują się w światowej czołówce, ze Stanami Zjednoczonymi, Chinami (z zastrzeżeniem dotyczącym demokracji) i Unią Europejską włącznie. Znaczenie tego typu problemów dla współczesnego świata podkreśla fakt, że zostały one dostrzeżone, a prace nad nimi docenione przez tak szacowną instytucję.
Czytaj więcej
Daron Acemoglu, Simon Johnson i James A. Robinson laureatami nagrody Banku Szwecji im. Alfreda Nobla w dziedzinie ekonomii, potocznie nazywanej „ekonomicznym Noblem”. Zostali wyróżniali za badania nad tym, jak instytucje wpływają na dobrobyt.
Istotą zagadnienia, zbadanego przez tegorocznych noblistów jest to, czy kolonizatorzy niegdyś obcych, a obecnie głównie własnych krajów, tworzą instytucje inkluzywne, integracyjne, czy też mające na celu wykorzystywanie zasobów dla własnych celów i interesów. Wnioski z okresu kolonizacji są jednoznaczne. Tam, gdzie stawiano na integrację, procesy rozwoju były szybkie i trwałe, czyli państwa i społeczeństwa (głównie te ubogie) rozwijały się i bogaciły, zaś tam, gdzie stawiano na eksploatację zasobów, bogate niegdyś państwa i społeczeństwa z czasem biedniały i traciły na znaczeniu w światowej gospodarce. To zróżnicowane podejście „kolonizatorów”, w uzasadnieniu Akademii, tłumaczy powód, dla którego byłe kolonie, które były bogate, teraz są biedne i odwrotnie. Ta bardzo ważna konstatacja, może mieć równie istotne uzasadnienie w obecnych warunkach i to w wielu płaszczyznach. Nie chodzi tu przy tym tylko o rządy, kierunki w jakich podążają systemy i układy polityczne, ale także o podejście do tego tematu wielkich korporacji, mających potężne, porównywalne do kolonizatorów, wpływy na społeczeństwa. Ich nazw nie trzeba chyba wymieniać.
Przy okazji ogłoszenia tegorocznych laureatów nagrody Alfreda Nobla, w którego testamencie nie ma akurat nagród dla ekonomistów, dlatego finansowane są one przez Szwedzki Bank Centralny, warto prześledzić statystykę i tendencje w ich przyznawaniu. Nagroda w dziedzinie ekonomii zaczęła być przyznawana w 1969 r. Od tego czasu ufundowano ich 56, a ich laureatami było 96 naukowców. Przez wiele lat dominowały prace o charakterze bardzo specjalistycznym i dość abstrakcyjnym, z punktu widzenia przeciętnego obywatela. Dwanaście z nich dotyczyło teorii ekonomii, po dziewięć przypadło pracom z dziedziny ekonometrii i makroekonomii, a tylko sześć koncentrowało się na problemach rynków finansowych i kryzysów.
Początkowo dominowały zagadnienia ekonomiczno-technokratyczne. Z czasem jednak zaczęły pojawiać się badania mające związek z procesami i problemami społecznymi, bliższymi ludziom. Simon Kuznetz w 1971 r. otrzymał nagrodę za badania sprzyjające zrozumieniu ekonomicznych aspektów struktur społecznych, trzy lata później Gunnar Myrdal i Fridrich Hayek zostali nagrodzeni między innymi za analizę współzależności zjawisk ekonomicznych, społecznych i instytucjonalnych, aż do 1992 r. trzeba było czekać na docenienie badań Garry Backera dotyczących dostrzeżenia kwestii mikroekonomicznych na ludzkie zachowania, koncentrujące się nie tylko na reakcjach rynkowych.