40-letniego szczytu sięgnął październikowy odczyt inflacji w Japonii. Jak w piątek podała administracja w Tokio, indeks cen konsumenckich z wyłączeniem świeżej żywności wzrósł w trzeciej co do wielkości gospodarce świata rok do roku o 3,6 proc. Wskaźnik przekroczył prognozy ekonomistów spodziewających się 3,5-proc. zwyżki, do czego przyczyniła się tegoroczna słabość jena do dolara.
Mimo takich danych swoje poparcie dla skrajnie łagodnej polityki pieniężnej podtrzymał szef Banku Japonii (BoJ) Haruhiko Kuroda, według którego w 2023 r. inflacja spowolni do 2 proc. Choć większość ekonomistów zgadza się, że inflacja będzie spadać, to jednak zdaniem części instytucja nie docenia wagi problemu.
– Bankowi coraz trudniej jest obstawać przy tezie, że obserwowana inflacja kosztowa ma charakter tymczasowy. Jeśli jen pozostanie słaby, coraz więcej firm będzie próbowało przerzucać wzrost kosztów na konsumentów – komentuje w rozmowie z agencją Bloomberg Mari Iwashita z biura maklerskiego Daiwa Securities.
BoJ pozostał jedynym z głównych banków centralnych na świecie, który pod wpływem inflacji nie zrezygnował z wyjątkowo łagodnej polityki, co przełożyło się na wyprzedaż jena. Od początku roku japońska waluta straciła do dolara 18 proc., a wśród monitorowanych przez Bloomberga 32 ważniejszych środków płatniczych gorszy wynik zanotowały tylko waluty mierzących się z wysoką inflacją Argentyny, Kolumbii i Turcji.
Mimo to w pierwszej połowie listopada jen zanotował spektakularne odbicie, po tym jak odwrót od dolara wywołało spowolnienie inflacji w USA. W tydzień jen zyskał do dolara prawie 6 proc., co oznaczało dla niego najlepszy tydzień od 2008 r. W tej sytuacji część ekonomistów ocenia, że polityka Kurody może być słuszna.