Zejściu indeksów giełdowych poniżej czerwcowych dołków towarzyszy atak rentowności obligacji skarbowych w USA na poziom 4 proc. najwyższy od kilkunastu lat. Gwałtownie spadające akcje Tesli topią to, co zostało z flagowego okrętu Cathie Wood. Wzbierająca wciąż siła dolara niweluje nie tylko zyski wielu amerykańskich firm, ale zaczyna zmuszać banki centralne do interwencji. Imperium brytyjskie w ciągu miesiąca staje się rynkiem wschodzącym, a drugi z największych banków w Szwajcarii jest traktowany niemal jak bankrut. Coś wisi w powietrzu.
Wyraźna korelacja pomiędzy zachowaniem indeksów akcji, ze szczególnym uwzględnieniem mnożników wycen wpływających na wartość giełdowych indeksów, a trendem panującym na rynku obligacji jest widoczna od trzech lat. W ostatnich tygodniach indeksy akcji na Wall Street poruszają się już niemal wyłącznie pod dyktando oczekiwań co do zmian w polityce pieniężnej Fedu. Było to widoczne zarówno po sierpniowym wystąpieniu Jerome Powella w Jackson Hole, jak i po wrześniowych danych dotyczących inflacji, czy faktycznej podwyżce stóp dokonanej przez amerykański bank centralny. Taki sam mechanizm działał też w pierwszej połowie października, gdy zaraz po danych pokazujących dalszy przyrost miejsc pracy w amerykańskiej gospodarce, choć tylko nieznacznie przekraczających prognozy, rynek zareagował kaskadą spadków obejmujących niemal wszystkie spółki z indeksu S&P 500.
Efekty silnego dolara
Sesja z 7 października była 13. w tym roku, podczas której spadek indeksu S&P 500 przekraczał 2,5 proc. Niecały tydzień później, w reakcji na nieco tylko wyższe od oczekiwań dane dotyczące wrześniowej inflacji w USA, Wall Street była na dobrej drodze do zaliczenia kolejnej, 14. tego typu sesji. Tym razem jednak rynek dokonał zwrotu, o jaki niewielu mogło go posądzać – jednego z najsilniejszych odbić ustanowionych w ciągu sesji w ostatnich dekadach. Moim zdaniem takie podjęcie próby odwrócenia dotychczasowego schematu rynkowych zachowań (dane wspierające jastrzębią narrację Fedu wywołują niewspółmierną reakcję) można odczytywać jako zapowiedź nadchodzących zmian. Okres dyktatu Fedu na rynkach akcji, stóp procentowych czy rentowności obligacji może mieć się ku końcowi.
W dłuższej perspektywie nie oznacza to niestety końca kłopotów na rynkach akcji. Uważam, że sprawczą rolę w kreowaniu giełdowych trendów powinny zacząć odgrywać oczekiwania co do wyników finansowych spółek i przyszłego stanu gospodarki, a nie dyskontowanie działań Fedu dzielnie walczącego z problemami, które sam pomógł stworzyć. Ponieważ ze strony całej gospodarki oraz fundamentów spółek słychać dopiero pierwsze pomruki kłopotów, które w pełni objawią się dopiero po rozpoczęciu prawdziwej recesji, zdołowany rynek akcji ma prawo i jeszcze trochę czasu na odreagowanie słabości, za którą stał przede wszystkim wzrost kosztu pieniądza. Problem w tym, że połączenie rekordowo dynamicznego wzrostu rentowności długoterminowych obligacji i niezwykłej siły USD, czyli waluty rezerwowej i obligacji będących benchmarkiem dla całego światowego rynku długu, stanowi istną mieszankę wybuchową, która może doprowadzić do rynkowej eksplozji i paniki porównywalnej ze skutkami bankructwa banku Lehman Brothers we wrześniu 2008 r.