W minionej dekadzie w branży operatorów giełdowych doszło do fuzji wartych łącznie 100 mld USD. W ostatnich miesiącach stało się jasne, że stłumiona przez kryzys finansowy konsolidacyjna fala znów wzbiera. W październiku 2010 r. operator parkietu w Singapurze (SGX) złożył ofertę przejęcia giełdzie australijskiej (ASX). W lutym inwestorów zelektryzowały doniesienia, że połączyć się chcą brytyjska London Stock Exchange (LSE) z kanadyjską TMX Group oraz amerykańsko-europejska NYSE-Euronext z niemiecką Deutsche Boerse. – Nie sądzę, aby to był koniec konsolidacyjnej rudny – powiedział Peter Kovalski, zarządzający funduszami Alpine Woods Investments.
W korzyści z niezależności wciąż wierzy Urs Rueegsegger, prezes szwajcarskiej SIX Group, której udziałowcami są jej instytucjonalni użytkownicy: brokerzy i banki. W 2004 r. odrzuciła ona konkury DB i teraz także odmawia udziału w fuzjach. Ale już zarząd tokijskiej giełdy pod wpływem ostatnich wydarzeń zmienił swoje nieprzejednane stanowisko w tej kwestii. Zainteresowanie integracją wyraził właściciel parkietu hongkońskiego (HKEx), a zdaniem analityków zdradza je również grupa CME, operator trzech amerykańskich giełd terminowych, czego jej prezes nie dementuje. Wśród potencjalnych kandydatów do mariaży wymienia się ponadto Nasdaq OMX, który ma parkiety w USA oraz północnej Europie, brazylijską BM&F Bovespa, zarządzającą rynkami akcji i derywatów w Sao Paulo, i CBOE Holdings, właściciela największej amerykańskiej giełdy opcji.
[srodtytul]Na rynku akcji jest za tłoczno[/srodtytul]
Wszystkie ogłoszone i większość potencjalnych transakcji to alianse równorzędnych partnerów, a nie podbój słabych rynków przez silne. Ten przypływ braterstwa wśród giełd najczęściej tłumaczy się postępującą globalizacją gospodarki i rynków finansowych, która sprawiła, że paleta aktywów dostępnych na rodzimych rynkach przestała inwestorom wystarczać. Z tym, że takie możliwości dały im już fuzje z 2007 r., gdy połączyły się NYSE z Euronext, Nasdaq z OMX i LSE z Borsa Italiana. Pierwsza z tych grup kontroluje pięć rynków akcji (w Nowym Jorku, Paryżu, Amsterdamie, Brukseli i Lizbonie), druga aż dziewięć (w USA, Szwecji, Finlandii, Danii, Estonii i Armenii, a także na Litwie, Łotwie i Islandii), trzecia zaś dwa (w Mediolanie i Londynie). Mimo to mariaże nie zwiększyły ich przychodów. A ich akcjonariusze wyraźnie na transakcjach stracili. Zdominowanemu przez akcje operatorów giełdowych indeksowi agencji Bloomberga do szczytu z 2007 r. brakuje dziś niemal 91 proc. I nie jest to wyłącznie efekt kryzysu, który uderzył w wyniki i notowania wszystkich spółek finansowych. Ogólnoświatowy indeks akcji banków od maksimów dzieli nieco ponad 50 proc.
Dlaczego po tych doświadczeniach giełdy nadal chcą się integrować, a akcjonariusze to aprobują, windując w ostatnich tygodniach notowania operatorów? Między innymi z powodu szybkiej ekspansji alternatywnych platform obrotu, tzw. MTF. Jeszcze kilka lat temu prawie nikt o nich nie słyszał. Największe, amerykańska BATS i europejska Chi-X, powstały odpowiednio w 2005 r. i 2007 r. Dziś pierwsza ma 10-proc. udział w wartości obrotu amerykańskimi akcjami (statystyki te uwzględniają także rynki pozagiełdowe). Dla porównania – NYSE wraz z przejętą przed czterema laty platformą Arca ma 30-proc. udział. BATS odpowiada także za kilka procent handlu walorami na Starym Kontynencie, ale tu prym wiedzie Chi-X. Należąca do konsorcjum instytucji finansowych platforma ma aż 17-proc. udział w obrotach akcjami z Europy.