Są na świecie kraje, które przez obecny kryzys przechodzą w najgorszy możliwy sposób. Co więcej, były już pogrążone w kryzysie na długo przed pojawieniem się na świecie pandemii.
Sztandarowym przykładem takiej „upadłej" gospodarki jest Wenezuela. Państwo to doświadcza recesji już od siedmiu lat. O ile w 2014 r. jego nominalny PKB wynosił 259 mld USD, o tyle Międzynarodowy Fundusz Walutowy szacuje, że na koniec 2021 r. sięgnie tylko 44,9 mld USD. Gospodarka wenezuelska skurczyła się więc podczas rządów socjalistycznego prezydenta Nicolasa Maduro (byłego motorniczego z metra, rządzącego krajem od 2013 r.) o 214 mld USD. To suma większa od nominalnego PKB Grecji. Gdyby od 2014 r. Wenezuela była jedynie pogrążona w stagnacji, a nie w głębokiej recesji, to pod względem nominalnego PKB byłaby na 49. miejscu na świecie, czyli tam, gdzie jest obecnie Portugalia. W wyniku długoletniej dekoniunktury naftowej i fatalnej polityki gospodarczej obecnej ekipy znalazła się jednak na miejscu 88., pomiędzy Demokratyczną Republiką Konga a maleńkim Makau. W 2014 r. PKB na głowę (liczony według parytetu siły nabywczej) wynosił w Wenezueli 18,2 tys. USD, co było wynikiem lepszym niż choćby w Bułgarii. W 2021 r. sięgał już tylko 5,2 tys. USD, czyli był nieco wyższy niż w Kambodży, ale niższy niż w Pakistanie czy w Autonomii Palestyńskiej. Wenezuela w kilka lat cofnęła się więc gospodarczo o kilka dekad.
Psucie i naprawianie pieniądza
Przypadek Wenezueli wyróżnia się nie tylko drastycznym spadkiem PKB. To również gospodarka, w której głębokiej recesji towarzyszy hiperinflacja. W grudniu 2014 r. ceny konsumpcyjne wzrosły (według MFW) o 68,5 proc. rok do roku, co dawało wówczas Wenezueli pierwsze miejsce na liście krajów o najwyższej inflacji na świecie. Rok później inflacja sięgała tam 181 proc. W roku 2016 przyspieszyła do 274 proc., w 2017 r. do 863 proc., a w 2018 r. sięgała 130 tys. proc. Od tamtej pory już nieco wyhamowała i MFW spodziewa się, że na koniec 2021 r. wyniesie 2,7 tys. proc. Zapewne byłaby ona jeszcze wyższa, gdyby administracja prezydenta Maduro nie przeprowadziła w ciągu ostatnich trzech lat dwóch reform walutowych. Podczas pierwszej z nich, przeprowadzonej w 2019 r., narodową walutę – boliwara fuerte („silnego boliwara"), zastąpiono boliwarem sobereno, czyli „boliwarem suwerennym". Reforma sprowadzała się głównie do obcięcia pięciu zer z nominałów. W październiku 2021 r. wprowadzono w Wenezueli nową walutę – boliwara digital. Nie jest on bynajmniej cyfrowy. Władze po prostu nadały mu chwytliwą nazwę i obcięły sześć zer z nominałów. W 2017 r. rząd wypuścił na rynek kryptowalutę o nazwie petro, ale spotkała się ona z małym zainteresowaniem inwestorów. Jej kurs sięgał w szczycie 9 centów, ale obecnie wynosi około 1 centa. Wenezuela jest jednak krajem, w którym bardzo popularne stały się „główne" kryptowaluty. Według danych firmy Chainalysis znalazła się ona w 2020 r. na trzecim miejscu na świecie pod względem popularności tych aktywów. Ponadto gospodarka de facto weszła do strefy dolara.
– Dla nas boliwar jest praktycznie nieważny. Płacimy dostawcom w dolarach i wszystkie ceny są w nich podawane. W boliwarach płacimy tylko za podstawowe usługi, takie jak woda, prąd czy telefon – twierdzi Alejandro Castro, ekonomista z wenezuelskiej firmy Econometrica.
Za symbol szalonej polityki gospodarczej przez wiele lat uchodziło Zimbabwe. W pierwszej dekadzie XXI w. kraj ten zmagał się z hiperinflacją. Szczyt osiągnęła w listopadzie 2008 r., gdy szacowana była na 98 proc. dziennie. Zniszczyła ona wartość dolara Zimbabwe. W 2009 r. w miejsce narodowej waluty wprowadzono system, w którym za równoprawne oficjalne środki płatnicze uznawano waluty innych państw – randa południowoafrykańskiego, dolara USA, euro, funta brytyjskiego, dolara australijskiego, jena japońskiego, chińskiego juana, rupię indyjską i botswańską pulę. W 2019 r. Bank Rezerw Zimbabwe wprowadził do obiegu nowego dolara Zimbabwe (zwanego dolarem RTGS) i wycofał swoje uznanie dla systemu, w którym jako oficjalne środki płatnicze wykorzystywano waluty państw obcych. W marcu 2020 r. system ten przywrócono, traktując jednak dolara Zimbabwe jako główną walutę. (Być może ten system zostanie poszerzony o bitcoina. Rząd zaczął już konsultacje w tej sprawie). Za 50 dolarów Zimbabwe, czyli banknot o najwyższym nominale, nie da się obecnie kupić nawet bochenka chleba. W przeliczeniu na polską walutę jest on oficjalnie wart 55 groszy. Kraj ma nadal problem z inflacją, ale wyraźnie mniejszy niż w przeszłości. O ile w styczniu wynosiła ona 362,6 proc. r./r., o tyle w listopadzie sięgała 58,4 proc. Gospodarce Zimbabwe udało się też odbić po monetarnym chaosie. O ile w 2008 r. jej nominalny PKB wynosił zaledwie 6,7 mld USD, o tyle obecnie sięga 25,8 mld USD.