Jak ma się nasz eksport na początku roku?
Radzi sobie źle, ale jednak lepiej, niż oczekiwano. Nasz eksport i import w relacji rocznej spadają, przy czym w lutym ten spadek osłabł, co oznacza, że saldo naszej wymiany handlowej się poprawiło, co jest pewnym zaskoczeniem. Specyfika polskiej gospodarki jest taka, że nadal jesteśmy montownią dla innych krajów, nasz eksport jest silnie uzależniony od importu i odwrotnie. Patrząc na to, co się dzieje w strefie euro, najbliższa przyszłość nie jawi nam się w różowych barwach. Tego światełka w tunelu, głównie dla firm produkcyjnych, bo te są ściśle powiązane kontraktami międzynarodowymi, raczej nie będzie. Wszystko wskazuje na to, że ten przemysł, który ciągnęła wymiana handlowa przez ostatnie półtora roku, będzie miał kłopoty i nie pomoże mu oczekiwany boom konsumpcyjny Polaków, bo jesteśmy uzależnieni od tego, co się dzieje na Zachodzie. Patrząc na strukturę naszego eksportu i łącząc to z produkcją naszych firm, widzimy, że nasz przemysł ciągnie szeroko rozumiana branża motoryzacyjna. Wysyłamy komponenty, nie tylko gotowe produkty. Ta sytuacja w wymianie handlowej jest wyraźnie słabsza niż rok temu. Oczekiwania się niestety sprawdzają, bo widzieliśmy, co się dzieje z gospodarką Niemiec. To pewne zaskoczenie danymi z lutego może dawać minimalną nadzieję, że może ten eksport jeszcze przez jakiś czas się podciągnie. Jednocześnie to dodatnie saldo wymiany handlowej Polski będzie sprzyjało naszemu PKB za pierwszy kwartał.
Co się dzieje w Niemczech, we Francji i w Czechach, że napisał pan, iż wymiana kolejny miesiąc napędza polski przemysł, ale zapewne – ostatkiem sił?
Głównymi trzema odbiorcami naszego eksportu są Niemcy, Francja i Czechy, przy czym blisko jedną trzecią (27 proc.) tego, co wysyłamy, pochłaniają Niemcy, Francuzi przyjmują w granicach 5–6 proc., Czesi nie są aż tak znaczącym rynkiem eksportowym, by mógł tu ważyć. W Niemczech mamy spadek nastrojów niemieckich przedsiębiorców, indeksy PMI nie są w stanie się podnieść powyżej granicy, która oznaczałaby jakikolwiek rozwój. Mamy zapaść zamówień w przemyśle, w relacji rocznej spadły one w marcu o 10 proc. To powoduje, że Niemcy mają dużo mniejsze zapotrzebowanie na produkty i dużo mniejszy popyt. To jest główną przyczyną, która ma swoje odzwierciedlenie w naszych firmach, bo gdy spojrzymy na polski indeks PMI wśród menedżerów logistyki, widzimy, że nowe zamówienia szorują po dnie. Mamy zjazd sił i mocy produkcyjnych. Firmy w Polsce są dziś w stanie wychodzenia z zapasów, które utworzyły przez ostatnie półtora roku. Mamy więc element, który będzie również wpływał na nasze PKB, dlatego nie jestem takim optymistą, jak pozostali ekonomiści oceniający perspektywy naszej gospodarki. Uważam, że jesteśmy w stanie rozwijać się na poziomie 2,4–2,5 proc. w 2024 r. w zależności od tego, jak szybko jesteśmy w stanie wchłonąć środki z KPO i jak szybko będą one w stanie pracować w gospodarce.