Niekwestionowana wygrana Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich stała się dla Wall Street pretekstem do kontynuacji, a nawet przyspieszenia trendu wzrostowego, który już nawet wcześniej sprawiał w tym roku kolejne pozytywne niespodzianki. Liczba tegorocznych rekordów w wykonaniu S&P 500 przekroczyła już 50, a sam indeks po raz pierwszy wspiął się powyżej progu 6000 pkt. Jeden z największych wśród strategów „byków”, Ed Yardeni, pospieszył z prognozą osiągnięcia 7000 pkt w następnym roku i 10 tys. pkt do 2030. Długoterminowe zalety amerykańskich akcji nie budzą wątpliwości, natomiast pytanie, czy powyborczy rajd, w trakcie którego z każdej strony słychać o domniemanych wielkich korzyściach z nadchodzącej prezydentury Trumpa, nie nosi już pewnych oznak niebezpiecznej euforii? Pytanie to zadawać sobie można, przyglądając się np. wycenie Tesli, będącej jednym z głównych bohaterów powyborczego rajdu. W ciągu miesiąca kapitalizacja koncernu urosła o ponad 400 mld dol. (!), a prognozowane P/E przekroczyło właśnie… 100. W przypadku całego S&P 500 wyceny są oczywiście znacznie bardziej umiarkowane, ale i tak P/E powyżej 22 jest oddalone już tylko o kilkanaście proc. od rekordów z czasów bańki internetowej z przełomu wieków. Powyborczy rajd pociągnął w okolicę rekordów nawet kulejący wcześniej indeks małych spółek Russell 2000, który przy stagnacji prognozowanych zysków firm trudno byłoby obecnie uznać za „wzrostowy” temat.