Potężne, ponad 20-pkt tąpnięcie całej krzywej rentowności obligacji zarezerwowane było dotychczas raczej dla informacji większej wagi niż jednorazowy „miss” w liczbie utworzonych etatów. Warto również wspomnieć o bardzo zmiennym charakterze tych statystyk, silnie podatnych na czynniki jednorazowe (np. zjawiska pogodowe, tymczasowe przestoje, strajki etc.), często poddawanych znaczącym rewizjom w kolejnych miesiącach. Nietrudno też wrócić pamięcią do precovidowych czasów, w których wzrost zatrudnienia o 160–180 tys. etatów miesięcznie był sygnałem zdrowia tamtejszej gospodarki. Ot, wydawałoby się, powrót do normalności.
Skąd zatem ten strach na rynkach finansowych, a w ślad za tym gwałtownie rosnące oczekiwania na potężne (wręcz awaryjne) cięcia stóp? Od wielu miesięcy rynki ignorowały negatywne sygnały płynące z gospodarki USA, w szczególności z sektora konsumenckiego. Silny rynek pracy pozostaje ostatnim bastionem chroniącym przed mocnym spowolnieniem lub zapomnianym ostatnio słowem na „r” – zjawiskami, które nie korespondują z bardzo optymistycznymi prognozami zysków i wycenami spółek. Istotny wzrost napięć na Bliskim Wschodzie, zbliżające się wybory prezydenckie czy widoczne od kilku tygodni rozczarowanie liderami hossy również skłaniały do redukcji ryzyka i ucieczki w stronę bezpiecznych, oferujących solidną rentowność obligacji skarbowych. I to na długo przed feralnym piątkiem.