O ile sam rekord nie jest czymś nadzwyczajnym dla amerykańskiego indeksu z historycznego punktu widzenia, o tyle zaskakujące było raczej to, że na nowe maksimum wszech czasów trzeba było czekać tak długo – ponad dwa lata. To najdłuższy czas oczekiwania na rekord od lat 2009–2013, kiedy to szczyt sprzed globalnego kryzysu finansowego został pokonany dopiero po sześciu latach. Pewien niedosyt pozostawia zaś ciągle dość wąski charakter hossy na Wall Street. Jeszcze nigdy dotąd nie zdarzyło się, by w momencie pokonania rekordu przez S&P 500 indeks małych spółek Russell 2000 był ponad 20 proc. poniżej szczytu. Być może kluczem do wyjaśnienia zagadkowych zaległości szerokiego rynku jest zachowanie znanego wskaźnika wyprzedzającego koniunktury gospodarczej Conference Board (LEI), który w grudniu wydłużył serię nieprzerwanego spadku do 21 miesięcy. Ale jest też dobra wiadomość – grudniowy spadek był już tylko symboliczny i najmniejszy od czasu rozpoczęcia złej passy. Gdyby LEI zdołał w tym roku zawrócić w górę, mógłby to być impuls do poszerzenia hossy na Wall Street.

Kątem oka spoglądamy na chiński rynek akcji, który po ponad 60-proc. spadku ze szczytu i opisywanych w weekendowym „Parkiecie” niespotykanych zaległościach względem reszty giełdowego świata próbuje dźwignąć się, w czym pomogły wieści o możliwej interwencji rządowej.