W centrum uwagi inwestorów będą dane o inflacji CPI w USA, która wg oczekiwań wykonała w czerwcu kolejny kroczek w górę (do 8,8 proc. rok do roku). Co prawda światełkiem w tunelu jest spodziewany spadek inflacji bazowej (po wyłączeniu najbardziej zmiennych cen), ale ten niuans raczej nie powinien zasadniczo wpłynąć na jastrzębie nastawienie Fedu. Obecne oczekiwania mówią o podwyżce stóp o 75 pkt baz., do 2,25–2,50 proc. na posiedzeniu 26–27 lipca. W tle postępuje redukcja bilansu Fedu, który wg ubiegłotygodniowych danych skurczył się do poziomu najniższego od lutego, a to przecież dopiero początek „normalizacji”.
Jastrzębiego nastawienia Fedu nie tylko nie zmienią też, lecz nawet zapewne wzmocnią, opublikowane w piątek comiesięczne dane z rynku pracy, które zostały zinterpretowane jako „mocne” ze względu na w miarę stabilny wzrost zatrudnienia. Szkoda tylko, że często zapomina się, że te budzące największe emocje dane nie mają żadnych walorów wyprzedzających i jako ostatnie zareagują na pogarszanie się koniunktury gospodarczej. A o tym, że to pogorszenie nadciąga, ostrzega choćby częściowo odwrócona krzywa rentowności obligacji w USA, klasyczny sygnał recesji.
Wczoraj, po raz pierwszy od prawie dwóch dekad (!), kurs USD względem EUR dotknął (na chwilę) tzw. parytetu, czyli poziomu 1:1. I na tym zapewne jeszcze nie koniec.