Nastroje pozostają skrajnie negatywne, co potwierdzają dzisiejsze spadki w Azji i zachowanie indeksów futures na indeksy zachodnioeuropejskie. Z nadzieją wypatrywane są jakiekolwiek dane czy sygnały mogące przynieść uspokojenie sytuacji.
W poszukiwaniu dołka
Kamil Cisowski, DI Xelion
Dramatyczny przebieg czwartkowej sesji w Nowym Jorku i poranna przecena w Azji nie pozostawiały złudzeń co do piątkowego startu handlu w Europie. W trakcie dnia straty były powoli, ale bez większych przerw powiększane, główne indeksy straciły finalnie od 1,2% (FTSE MiB) do 1,91% (Stoxx 600). Najważniejsze dane dnia, raport z amerykańskiego rynku pracy, nie przyniosły wielkich niespodzianek. Zatrudnienie w sektorze pozarolniczym wzrosło o 428 tys., nieco powyżej konsensusu (395 tys.). Zważywszy na punkt, w którym znajduje się rynek (obawy o skalę zacieśnienia są obok inflacji najpoważniejszym problemem) niekoniecznie było to pozytywne z perspektywy giełd, ale o 0,3% m/m zamiast prognozowanego 0,4% m/m wzrosła stawka godzinowa w kwietniu, co nawet pomimo dodatniej rewizji za ubiegły miesiąc nadawało im lekko pozytywny charakter. Walka o wykreowanie odbicia po starcie handlu w USA zakończyła się jednak niestety niepowodzeniem.
WIG20 spadł o 0,04%, mWIG40 o 0,99%, a sWIG80 o 1,77%. Wzrosty Orlenu i PGNiG (po +3,31%) zrównoważyły czteroprocentową przecenę KGHM, a chociaż pod kreską znajdowało się 14 z 20 spółek głównego indeksu, nieprzerwana niemal od połowy kwietnia wyprzedaż powoli wydaje się tracić impet. Piątkowa konferencja prezesa NBP w większym stopniu przypominała manifest wyborczy wciąż niepewnego drugiej kadencji Adama Glapińskiego niż typowe wystąpienie po posiedzeniu RPP. Nie dowiedzieliśmy się z niej wiele na temat potencjalnej skali podwyżek. Po raz kolejny wracały natomiast deklaracje, że początek cyklu nie był spóźniony, pojawiły się też stwierdzenia, że „rząd jest tu dobrym policjantem, dobrym wujkiem, my tym niedobrym wujkiem”. Mimo wszystko uważamy, że ubiegłotygodniowa decyzja i konferencja wzmacniają nasz scenariusz przerwy w podwyżkach po lipcu, a być może także ich zakończenia w tym terminie przy stopie referencyjnej 6,5%-7,0%, gdyby czerwiec faktycznie okazał się szczytem inflacji. Spadek wniosków kredytowych w kwietniu o 38,8% r/r (dane BIK) będzie wzmacniał presję polityczną, by cykl nie był kontynuowany do poziomów sugerowanych przez część ekonomistów (8%) czy nawet bieżące wyceny rynkowe (okolice 7,5%).
S&P500 spadło w piątek o 0,57%, a NASDAQ o 1,40%, pomimo że w trakcie dnia oba indeksu przejściowo walczyły z poziomami neutralnymi. Wzrost rentowności obligacji 10-letnich do poziomu 3,14% oraz ropa powyżej 110 $/b sprawiają niestety, że dzisiejsza sesja może przynieść wyraźne przełamanie minimów z początku maja, potencjalnie wzmocnione także wyraźniejszym spadkiem kursu EURUSD do 1,05. Sentyment pozostaje skrajnie negatywny, co potwierdzają weekendowe wyraźne spadki kryptowalut (Bitcoin kwotowany jest już poniżej 34 tys. USD) i dzisiejsze notowania kontraktów futures. Silnie spadają giełdy azjatyckie. W chwili obecnej nie widać niestety sygnałów, że formowane jest dno, brakuje też wydarzeń, które mogłyby pomóc w jego wyznaczeniu. Pierwszym o wystarczającej randze wydaje się środowy odczyt inflacji CPI z USA, istotne będą do tego czasu też na pewno wypowiedzi członków FOMC. Według analiz Morgan Stanley detaliczni inwestorzy amerykańscy wymazali właśnie całość zysków z COVID-owej hossy. Sygnały kapitulacji w tym tygodniu wzmacniałyby tezę o tym, że osiągnęliśmy przynajmniej krótkoterminowe minimum. Skala trwających od kwietnia spadków jest tak duża, że większe odbicie wydaje się uzasadnione nawet w scenariuszu nadchodzącej bessy.