Pierwsza sesja tego tygodnia na amerykańskim parkiecie wskazywała, że uniknięcie strat w piątek dzięki mocnej zwyżce z końcówki notowań było pochodną realizowania zysków z krótkich pozycji, a nie większego popytu, który byłby w stanie podciągnąć mocniej kursy. Widać dość wyraźnie, że kierunek dotychczasowego trendu i brak symptomów jego odwrócenia zniechęcają do zakupów walorów.
Jednocześnie skala tylko tegorocznego spadku, który sięga 24 proc., zachęca do prób "łapania“ dołka. W taką diagnozę wpisywały się przewidywania Marca Fabera, jednego z bardziej rozpoznawalnych inwestorów. Zapowiadał wczoraj zwyżki, które potrwają do końca kwietnia, ale na dłuższą metę przestrzegał przed spadkiem S&P?500 poniżej 500 pkt. Humorów nie poprawił też Warren Buffett, najbogatszy Amerykanin, oceniający, że gospodarka USA "spadła z klifu“.
Jeśli dodamy do tego przewidywania Banku Światowego pierwszej powojennej globalnej recesji, to trudno się dziwić, że ceny akcji nie chciały iść w górę. S&P?500 od silnego wsparcia, wypadającego przy 650 pkt, dzieli jeszcze ponad 30 pkt. Nasdaq dopiero w ostatni czwartek przełamał ubiegłoroczny dołek, wysyłając sygnał do pozbywania się akcji firm technologicznych. Poprawa koniunktury w pierwszej połowie wczorajszej sesji wyglądała jedynie na ruch powrotny do przełamanego wsparcia.
Uwagę przy tym zwracała zwyżka rentowności papierów skarbowych, którym szkodziły aukcje obligacji o wartości 63 mld USD, zaplanowane na dziś i jutro. Dochodowość 10-latek od początku lutego konsoliduje się tuż poniżej bariery 3,1 proc., związanej z dołkiem z 2003 r. Jej przebicie będzie ostatecznie oznaczać pęknięcie nadmuchanej w minionym roku bańki na obligacjach i może stanowić dodatkowe wyzwanie dla rynków akcji. Przy prognozach spadku zysków i wciąż dość wysokich wskaźnikach wyceny (ponad 15 dla cena/zysk operacyjny po uwzględnieniu szacunków na I?kwartał 2009 r.) to szczególnie istotne.