Optymizm wywołany doniesieniami o korzystnym początku roku dla Citigroup został podtrzymany wypowiedziami Bena Bernanke. Jego sugestie, że można odejść od zasady „mark to market“, czyli wyceny aktywów według ich wartości rynkowej, dała inwestorom nadzieję na możliwość zmniejszenia wpływu na bilanse banków tych klas aktywów, na które rynek praktycznie nie istnieje. Do poprawy nastrojów na giełdach mogła się też przyczynić zapowiedź ponownego wprowadzenia zasady „uptick rule“. Obowiązująca od 1929 r. do 6 lipca 2007 r. zasada mówiła, że krótkiej sprzedaży można dokonywać jedynie po cenie wyższej od kursu ostatniej transakcji. To, drobne z pozoru, ograniczenie w stosowaniu krótkiej sprzedaży (czyli sprzedaży pożyczonych papierów wartościowych) może jednak zmniejszyć podatność rynków na nieoczekiwane, głębokie spadki i tak też przez inwestorów zostało odebrane.
Wczoraj od rana utrzymywały się umiarkowane wzrosty indeksów na warszawskiej giełdzie. Wprawdzie dzień wcześniej na rynkach amerykańskich zapanowała niemal euforia, ale na GPW w Warszawie wzrosty trwają, praktycznie bez przerwy, od początku miesiąca. Można się zastanawiać, co było przyczyną takiej relatywnej siły naszej giełdy. Być może inwestorzy zauważyli zmianę nastawienia do naszego kraju niektórych agencji ratingowych. Na przykład Moody’s stwierdziła, że nie można wszystkich krajów Europy Środkowej i Wschodniej traktować w jednakowy sposób, gdyż wiarygodność Polski w regionie jest bardzo wysoka. Istotne dla giełdy powinno być też zachowanie się złotego. Według KNF negatywna wycena z tytułu zaangażowania polskich firm w opcje walutowe na dzień 13 lutego wynosiła 9 mld zł.
Znane są też szacunki mówiące o tym, że każde 10 groszy zmiany notowań polskiej waluty względem euro lub dolara przekłada się na prawie miliard złotych różnic w zobowiązaniach z tego tytułu. Łatwo można więc oszacować, jak zmienia się skala tego problemu przy obserwowanych wahaniach naszej waluty.