Większość giełd w naszym regionie świata zamknęła się na leciutkim plusie, jednak gdyby sesje potrwały jeszcze kilka kwadransów mogłoby być czerwono.
Generalnie był to dla rynków akcji tydzień najlepszy od końca listopada. W piątek rano na europejskich giełdach inicjatywę znów podjęły byki, które miały ochotę na kontynuowanie rajdu. Zachęcała do tego m.in. 5-proc. zwyżka w Tokio. Ponadto giełdy na Wyspach i na kontynencie zyskały od początku tygodnia średnio około 5,5 proc., podczas gdy amerykańskie - prawie dwa razy więcej. Jednak gdy z czasem stawało się jasne, że Ameryka otworzy się w okolicach zera, niedźwiedzie przystąpiły do kontrofensywy i ostatecznie sprowadziły indeksy (poza FTSE) w okolice zera.
Trwała w piątek dobra passa większości banków, których kursy wsparły słowa prezesa Bank of America Kennetha Lewisa o tym, że jego firma zarobi w tym roku więcej niż w poprzednim. Trzeci największy wzrost w DJ Industrial Average notował Citigroup, a w Europie dobrze radziły sobie m.in. Barclays i Credit Suisse.
Okazało się jednak, że tym razem dobre wieści z jednego sektora nie wystarczą do dźwignięcia indeksów w górę. A to już nie te czasy, by rynek mógł wesprzeć General Motors, nawet zyskując, jak wczoraj, ponad 20 proc. Spółka ogłosiła w czwartek, że nie potrzebuje kolejnej transzy pożyczki od państwa w wysokości 2 mld dolarów. Tylko w ciągu tygodnia wartość rynkowa legendarnego producenta aut podwoiła się.
Po tygodniu takim jak miniony, bardzo ciekawie zapowiada się sesja poniedziałkowa. Jeśli znów rozpocznie się silnym wzrostem, to może być ciekawie... Na razie jednak amerykańskiemu S&P 500 nie udało się postawić kropki nad "i". Opór wyznaczony przez listopadowy dołek na poziomie 752,5 pkt został jedynie naruszony.