W tym wieku jedynie 4-krotnie była większa. Tak silny ruch powinien być ostrzeżeniem dla niedźwiedzi i skłaniać do zastanowienia, czy mamy do czynienia z przełomowym zdarzeniem. Na taki wniosek jest za wcześnie.

Głównie dlatego, że nie można jednoznacznie stwierdzić zmniejszenia się siły trendu zniżkowego na amerykańskim parkiecie. O ile podczas trwającej do początków marca fali spadkowej 4-tygodniowa czy nawet 3-miesięczna strata S&P 500 nie przybrała takich rozmiarów, jak w trakcie wyprzedaży z jesieni 2008 r.

Jednak jeśli spojrzymy na zmianę 12-miesięczną, czy też odległość od 12-miesięcznej średniej kroczącej, czyli na elementy o charakterze długoterminowym, to sięgnęły one takich samych poziomów jak jesienią minionego roku (dokładnie mówiąc w pierwszym przypadku skala spadku była nawet większa, w drugim – oddalenie nieco mniejsze).

Drugim elementem przemawiającym przeciwko trwalszej poprawie nastrojów w Ameryce jest struktura obrotów i szerokość spadkowego rynku. Wciąż nie byliśmy świadkami ruchu w dół, któremu towarzyszyłaby ograniczona aktywność inwestorów, a dodatkowo brałaby w nim niewielka liczba spółek. Co więcej, obroty wciąż zwiększają się w trakcie zniżek, a maleją, gdy koniunktura się poprawia. Kolejnym przykładem tego była wtorkowa sesja, kiedy wolumen wyniósł 6,16 mld walorów wobec 7,88 mld sesję wcześniej. Był najmniejszy od 19 lutego.

Natomiast mierzący szerokość ruchów rynkowych wskaźnik A/D Line (dokładnie jego 4-tygodniowa średnia) w początkach marca znalazł się na podobnym poziomie, jak w trakcie zniżek z lata i jesieni 2008 r. Wreszcie mankamentem obecnych zwyżek jest to, że liderem jest branża, która najmocniej traciła w trakcie spadków. Spółki finansowe zyskały w marcu ponad dwa razy bardziej niż S&P 500.