Dla pesymistów powodem do zmartwień stały się wczoraj dane o zamówieniach w przemyśle strefy euro. Zamówienia zmalały w marcu o 0,8 proc., podczas gdy oczekiwano wzrostu o 1 proc. Powtórzył się popularny w serwisach informacyjnych schemat interpretacji danych wypracowany dzień wcześniej, przy okazji publikacji indeksów instytutu Ifo.
Znów odczyt słabszy od oczekiwań okazał się powodem do narzekań, a przy tym znów w komentarzach przemilczane zostały kluczowe szczegóły. Po pierwsze, dane o zamówieniach dotyczą jeszcze marca, czyli są mocno opóźnione, a wiadomo przecież, że jeszcze w marcu silne były tendencje recesyjne. Po drugie, w ujęciu rocznym spadek zamówień i tak był mniejszy niż w lutym (26,9 proc. wobec 34,5 proc.), więc i tak widać poprawę.
Być może te niuanse sprawiły, że wyprzedaż na rynku trwała właściwie tylko do południa (w najgorszym momencie WIG tracił 1,3 proc.), a później zapał do pozbywania się akcji wyraźnie osłabł. Wreszcie tuż przed końcem sesji na odsiecz bykom przybyły dane o nastrojach konsumentów w USA. Indeks Conference Board skoczył do 54,9 pkt, osiągając ośmiomiesięczne maksimum. To dzięki tym danym WIG zakończył sesję symboliczną zwyżką o 0,05 proc. (WIG20 zyskał 0,42 proc.).
Kondycja konsumentów poprawia się nie tylko za oceanem. Podobny wydźwięk miały opublikowane również wczoraj kwietniowe dane o sprzedaży detalicznej w naszym kraju (które nie wywołały większej reakcji rynku – tradycyjnie dane z rodzimej gospodarki są dla inwestorów drugorzędne względem doniesień ze świata). Roczny wzrost sprzedaży o 1 proc. oznacza, że spadek zanotowany miesiąc wcześniej nawet nie zdążył się rozpędzić. Kryzysu w wydatkach konsumentów nie ma – jest co najwyżej powolny wzrost. A to oczywiście dobra wiadomość dla całej gospodarki.
W takiej sytuacji coraz trudniej zaprzeczać, że tendencje recesyjne na świecie i w Polsce poważnie osłabły, a czynniki fundamentalne zdecydowanie sprzyjają rynkowi akcji. Jest to główny argument przemawiający przeciw długotrwałej i głębokiej korekcie spadkowej.