Ten dylemat wydaje się kluczowy w świetle wydarzeń na tych rynkach w ostatnich tygodniach, kiedy postawy spekulacyjne wyraźnie zaczęły dominować nad fundamentalnymi przesłankami podejmowania decyzji. Widać to było bardzo dobrze w Stanach Zjednoczonych, gdzie spółki określane mianem śmieciowych zyskiwały dużo bardziej, niż firmy charakteryzujące się bezpieczniejszym profilem prowadzonej działalności. Udowadniała to potężna skala wzrostu cen japońskich akcji. Słabość obligacji w ostatnich dniach, kiedy można mówić o większej awersji do ryzyka, tylko utwierdza w wątpliwościach, że z nadmuchiwanego przez długie tygodnie balonu zaczyna uchodzić powietrze. Duża korelacja rynków i duży wzrost zmienności przypominają jednocześnie o czasach, kiedy na notowania aktywów duży wpływ miały operacyjne typu carry trade. Wtedy rynki stawały się całkowicie bezbronne wobec przetaczających się przezeń gór gotówki. Z takim scenariuszem trzeba się dziś liczyć. Stanowi największe zagrożenie dla najbardziej płynnych rynków, ale wątpliwości budzi jego wpływ na takie parkiety, jak warszawski, które w niewielkim stopniu uczestniczyły w nasilonej spekulacji z ostatnich tygodni.

Najbardziej prawdopodobne jest przejście naszego parkietu w takich okolicznościach przez giełdowy „czyściec". To oznaczałoby pojawienie się oznak siły relatywnej zwłaszcza na tle rynków rozwiniętych. Takie nadzieje na pewno budzi piątkowa sesja, kiedy mimo słabości największych giełd GPW wykazała się dużą odpornością. Trzeba mieć jednak świadomość, że poważnym zagrożeniem dla naszej giełdy są niekorzystne perspektywy surowców, zwłaszcza paliw i metali przemysłowych. Kurs miedzi wykonał ruch powrotny do przeciętej na przełomie marca i kwietnia linii szyi obszernej formacji głowy z ramionami, tworzonej od 2010 r. Zapowiada  ona duży regres cen tego metalu, na który KGHM zareagowałby dalszą zniżką notowań. Powrót towarów do zniżek wpływałby też na negatywne postrzeganie firm paliwowych, a szerzej utrwalałby niekorzystny klimat wokół emerging markets.

Przy dalszej realizacji zysków na giełdach należałoby się liczyć ze zredukowaniem w całości ostatniej fali zwyżek. Dla naszego WIG oznaczałoby to powrót w okolice 43 tys. pkt. Głębszy regres notowań będzie można rozważać dopiero w przypadku, gdyby amerykański S&P 500 zanegował przebicie szczytu z 2007 r. To wzbudzałoby obawy, że koniunktura pogarsza się nie w perspektywie tygodni, a miesięcy.