W grudniu 2016 r. „Parkiet" jako pierwszy poinformował, że pracownicy Legg Mason TFI kupili od dotychczasowego właściciela – Legg Mason Inc. – 30 proc. akcji spółki. Pozostałe 70 proc. przejęło kilkunastu inwestorów finansowych. We wtorek Legg Mason TFI podało, że zmienia nazwę na Esaliens TFI. I na tym rewolucja się kończy. Tomasz Jędrzejczak, prezes spółki, przekonywał na naszych łamach w grudniu, że filozofia inwestycyjna jego zespołu, oparta na analizie fundamentalnej, pozostanie taka sama, nawet pod nowym szyldem. Nie zmieniają się również zasady współpracy z dotychczasowym właścicielem, z którym Esaliens TFI będzie dalej współpracować przy tworzeniu funduszy inwestujących na rynkach zagranicznych, co więcej – będzie dalej rozwijać ofertę tego typu produktów. Dziś w ramach Esaliens Parasola Zagranicznego SFIO (wcześniej Legg Mason Parasola Zagranicznego SFIO – analogiczne zmiany zaszły w nazwach wszystkich funduszy działających wcześniej pod marką Legg Mason) działa siedem subfunduszy (więcej niż w „polskim" parasolu) inwestujących w produkty Legg Mason Inc. Nowi właściciele Esaliens TFI nie planują też zmian kadrowych, przynajmniej na szczycie. Przez trzy lata każdy z obecnych członków zarządu Esaliens TFI, w którego skład, oprócz Jędrzejczaka, wchodzą Jacek Treumann i Piotr Rzeźniczak, może wskazać jednego członka zarządu.

Rynki wschodzące...

Na potwierdzenie kontynuacji współpracy z Legg Mason Global Asset Management, Esaliens TFI zaprosiło do Warszawy dyrektor inwestycyjną Legg Masona w obszarze rynków dłużnych – Nurię Ribas Lequerikę. Zarysowany przez nią obraz światowej gospodarki pokazuje, że wciąż są szanse na zyski z obligacji. – Z globalnej perspektywy inflacja doszła prawdopodobnie do sufitu, jednocześnie w niepamięć odeszły obawy o deflację, tak żywe jeszcze rok temu – przekonywała Ribas Lequerica podczas konferencji na Sali Notowań GPW. – Do tego tempo wzrostu gospodarczego przyspiesza, ale wciąż pozostaje wyraźnie niższe od historycznych poziomów. To sprawia, że banki centralne, choć odchodzą lub zaczną odchodzić od bardzo łagodnej polityki pieniężnej, będą to robiły bardzo ostrożnie – zwróciła uwagę dyrektor inwestycyjna w Legg Mason Global AM.

W tych warunkach inwestycja w papiery dłużne może przynieść całkiem niezły zysk, z kilkoma „ale". – Co do zasady widzimy lepsze perspektywy zarobku na obligacjach korporacyjnych niż skarbowych, pod warunkiem że podejdziemy do nich selektywnie. Okazji można szukać np. w obszarze papierów o ratingu inwestycyjnym emitowanych przez spółki powiązane z rynkiem metali, energetyką i banki – sugeruje.

Wyjątkiem w obszarze „skarbówek" są papiery rynków wschodzących w lokalnych walutach. Ich rentowność wciąż jest zdecydowanie wyższa (potencjał do wzrostu cen – większy) niż odpowiedników z krajów rozwiniętych. Ale nic za darmo – ceną, z którą musimy się liczyć w tym przypadku, jest ryzyko walutowe, choć niewykluczone, że akurat w najbliższym czasie zadziała ono na korzyść inwestorów. – Od 2014 r. waluty emerging markets mocno osłabiły się do dolara. Teraz trzeba się liczyć z odreagowaniem w drugą stronę – powiedziała Ribas Lequerica. Inwestorzy lokujący w „zielonych" mogą więc zyskać nie tylko na spadku rentowności (wzroście cen), ale i umocnieniu lokalnych walut.

...i wybrane rozwinięte

Ale selektywne podejście wspomniane w odniesieniu do obligacji korporacyjnych z ratingiem inwestycyjnym, zdaniem zagranicznych zarządzających, może się też sprawdzić w przypadku obligacji skarbowych rynków rozwiniętych. – Im trudniej będzie brytyjskiemu rządowi prowadzić negocjacje w sprawie brexitu, tym większe będzie prawdopodobieństwo „twardej" wersji wyjścia z Unii, w przypadku której Wielka Brytania pozostanie bez porozumienia zastępującego europejskie umowy handlowe – zwrócił uwagę David Zahn z Franklina Templetona we wtorkowym komentarzu. – Taki scenariusz prawdopodobnie wywołałby jeszcze większą wyprzedaż funta i wzrost cen obligacji brytyjskich – ocenił. – Aktywa o wyższym ryzyku, takie jak akcje, będą prawdopodobnie radziły sobie słabiej – dodał.