IMC operuje na ponad 120 tysiącach hektarów ziemi w północnej i wschodniej Ukrainie. Jak sobie radzicie w tym trudnym czasie?
Sytuacja zmienia się codziennie. W pierwszym tygodniu wojny nie mogliśmy robić praktycznie nic, bo nasze farmy nagle były okupowane, a logistyka się załamała. Troszczyliśmy się tylko o przeżycie pracowników. Teraz jednak sytuacja się zmieniła, odzyskaliśmy nasze farmy, zwłaszcza w regionie Sumy. Szacujemy, że będziemy w stanie obsiać ok. 75 proc. ziemi, którą teraz kontrolujemy. Dlaczego nie 100 proc.? Ponieważ część ziemi, zwłaszcza na północ od Czernichowa, jest nadal zaminowana. To problem, bo odminowanie pól i dróg zajmie nam miesiące. Sytuacja dziś jest nieco lepsza niż miesiąc temu, wtedy nasze gospodarstwa i fermy bydła były okupowane, Czernichów i Suma były codziennie bombardowane, ale dziś te tereny są wolne od Rosjan i możemy pracować.
Czy infrastruktura firmy ucierpiała w bombardowaniu?
Tak, kilka magazynów zostało zniszczonych, zwłaszcza w Czernichowie. Nie jest tak źle, trafiło je ponad 40 bomb, więc silosy są zniszczone, ale sądzimy, że łatwo będzie je odbudować. Kilka maszyn zostało skradzionych i kilka stacji chemii rolniczej zostało zniszczonych, ale nie jest tak źle jak w Mariupolu.