A jednak może się kręcić. I to jak!

Świat jest wielobiegunowy. Powtarzamy to tak często, i zarazem jest to tak prawdziwe, że zakrawa na truizm. Jako taki zaś zawiera w sobie zagrożenie, że coś przeoczymy. Tak samo jest w tym przypadku. Świat jest wielobiegunowy, ale w inwestycjach kapitałowych dominacja Ameryki nie podlega dyskusji. Niemalże nie podlega.

Publikacja: 09.12.2024 06:00

Ludwik Sobolewski, były prezes giełd (Warszawa, Bukareszt), prawnik, menedżer, autor książki "Po pro

Ludwik Sobolewski, były prezes giełd (Warszawa, Bukareszt), prawnik, menedżer, autor książki "Po prostu to zrobić"

Foto: materiały prasowe

Efekt Trumpa dopadł mnie w czwartek w ubiegłym tygodniu, kiedy siedząc przy kawie z pewnym prezesem spółki giełdowej, dostałem powiadomienie, że bitcoin osiągnął cenę stu tysięcy dolarów. Rozterki osiągnęły apogeum. Sprzedać czy trzymać dalej? Nie sprzedałem. W nocy z czwartku na piątek cena spadła już wyraźnie, o kilka tysięcy. Nadal nie sprzedaję, ale powoli można by zacząć pisać memuar drobnego spekulanta na własnym przykładzie. Nie dorównam w tym zajęciu ani na jotę Rafałowi Zaorskiemu, ale odczuwam za to jeszcze większy niż dotąd respekt do jego wytrzymałości, że tak powiem, neurologicznej. Zostawiam zatem bitcoina w portfelu, zakładając, że do dnia zaprzysiężenia Donalda Trumpa i inauguracji jego prezydentury, 20 stycznia 2025 r., wiele się może jeszcze wydarzyć.

A może najbardziej wydarzy się dokładnie 20 stycznia. Rynki kierują się zwierzęcymi instynktami i uwielbiają symbolikę. A druga moja spekulancka myśl to już nawet nie myśl, lecz frustracja – dlaczego nie byłem taki mądry, gdy na początku roku kupowałem krypto? Trzeba było kupić więcej. Tylko że wtedy mówiło się o zbliżającym się halvingu BTC. A to, że niemożliwe wydawałoby się zwycięstwo Trumpa przyniesie takie owoce w kryptoaktywach, nie przyszło mi zwyczajnie do głowy. Wniosek – trzeba stale, ale to stale, łączyć te Jobsowe kropki.

A dominacja Ameryki w obrocie kapitałem na rynkach akcji nie zaczęła się wraz z ostatnią kampanią prezydencką, lecz znacznie wcześniej. Z grubsza, trwa od kilkunastu lat. I to jest naprawdę fenomen wcześniej niespotykany, a przynajmniej nie w okresie ostatnich 30 lat. Aczkolwiek nie o zdarzeniowości tu mowa, lecz o procesie i długim trwaniu. W przypadku Ameryki to historia licząca sobie już z dziesięć ostatnich lat.

Na pierwszy rzut oka nie ma w tym nic dziwnego, że na rynkach kapitałowych zapanowało przekonanie o wyjątkowości giełd nowojorskich. Do tego stopnia, że gdy ktoś używa eleganckiego słowa „exceptionalism”, to wszyscy wiedzą, że chodzi właśnie o TEN giełdowy rynek. W końcu USA nadal są największą gospodarką, chociaż o coraz cieńszy włos przed chińską. I nawet jeśli świat w paru strategicznych regionach (spuszczamy kurtynę milczenia nad Europą) rozwijał się gospodarczo, to Ameryka... rozwijała się jeszcze szybciej.

Tyle że udział PKB USA w światowym PKB to, owszem, bardzo dużo, bo jakieś 25–27 proc., natomiast udział wartości amerykańskich spółek giełdowych w całej globalnej kapitalizacji giełdowej sięga 70 proc. Jest tu jakaś dysproporcja, prawda? No ale daje się to wyjaśnić. Spółki amerykańskie udowadniają, że potrafią zarabiać dla swoich akcjonariuszy; potrafią zarabiać nie tylko na rynku krajowych, ale globalnie, i w dodatku część z nich tworzy innowacyjne technologie zmieniające naszą rzeczywistość. Niemniej wrażenie, że amerykańskie giełdy odłączyły się od Ziemi i mkną w kosmos, jest wyraźne. I znowu, tak samo jak w obszarze kryptowalut, ten kosmiczny rejs stanie się jeszcze bardziej zdumiewający wraz z prezydenturą Trumpa. O ile oczywiście coś się nagle nie zepsuje.

Ciekawe są cechy tego zjawiska. W mediach międzynarodowych powoli rozpoczyna się dywagacja, czy nie mamy aby do czynienia z gigantyczną bańką. Można to potraktować terminologicznie: bańki to coś, co powstaje na lokalnym rynku albo w obrębie danego sektora czy jakiejś mody branżowej. Tutaj mamy sytuację nieco odmienną: cały świat daje kapitał jednemu rynkowi, czyli gra w amerykańskie zielone. Dlatego też felietonista „Financial Timesa” napisał, że to raczej jest mania, nie zwykła bańka. I przywołuje swoje doświadczenie z wizyty w Mumbaju, gdzie doradcy finansowi wręcz nalegają na to, by ich klienci dywersyfikowali swoje inwestycje. Z tym że ta dywersyfikacja ma polegać na tym, by kupować akcje na NYSE i NASDAQ, bo to są dziś zasadniczo jedyne miejsca, gdzie akcje są jeszcze droższe niż akcje spółek indyjskich notowanych w Delhi czy w Mumbaju.

Co prowadzi też do następnej refleksji, pokazującej wyjątkowość obecnej dominacji Ameryki. Dawniej, jeśli w USA trwała hossa, to zwykle podnosiła ona w mniejszym lub większym stopniu wiele innych rynków kapitałowych. Natomiast obecna megahossa amerykańska powoduje zasysanie kapitału z innych rynków. Po prostu te inne rynki drenuje finansowo. Tak jakby przypływ w nierównomiernym stopniu podnosił wszystkie łodzie.

Cóż, nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni nastąpiło jakby odwrócenie paradygmatu. Teoretycznie to stan gospodarki – mniej lub bardziej jasno sprecyzowane jej fundamenty – powinien kształtować nastawienie do inwestowania. Tu jest odwrotnie. Ameryka potęgą jest, bez dwóch zdań, ale to kapitałowe oderwanie się do reszty świata jest napędzane w ogromnym stopniu sentymentem. Co więcej, ten sentyment współbuduje fundamenty wzrostu gospodarczego i w ogóle kondycji gospodarki. Czyli to nie jest polichromia, dekoracja lub trywialny PR. To taki PR, który tworzy wartość ekonomiczną.

Sentyment to kwestia kluczowa w naszej nowoczesnej rzeczywistości. Trzeba go umieć tworzyć, a przynajmniej umieć się starać. Bo sentyment to budowanie wpływu, a wpływ to dziś jest prawie wszystko.

Felietony
„Oni to my” – konsultacje Listing Act
Felietony
Zrównoważony rozwój po kantońsku
Felietony
Niebezpieczny trend
Felietony
Poranne uwolnienie jaśminu
https://track.adform.net/adfserve/?bn=78448408;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Felietony
CSRD – konsekwencje opóźnień
Felietony
Polacy wolą trzymać w skarpecie