Widać to szczególnie było w ciągu ostatnich lat, gdzie mieliśmy do czynienia ze spektakularnym wzrostem czy to średniego wynagrodzenia, czy wyników firm, jak i – co bardzo dziwi w tych warunkach – dziury w budżecie państwa. Wzrost dochodów nie ma wpływu na wysokość stawek podatkowych płaconych przez:
¶ firmy – tu stawka wynosi 19 proc. bez względu na wysokość zysku,
¶ JDG, czyli B2B, prawdziwe czy fikcyjne (założone w celu optymalizacji podatkowej) – stawka 19 proc. + 4,9 proc. składki zdrowotnej z licznymi odliczeniami, np. zakupionego samochodu „firmowego” (dlaczego informatyk pracujący w 100 proc. zdalnie tylko dla swojego dawnego pracodawcy ma prawo do odliczenia auta, w sumie nie wiadomo),
¶ osoby fizyczne na ryczałcie – 8,5–17 proc. podatku + ryczałtowa, czasami nawet ledwie nieco ponad 1 proc. dochodu składka zdrowotna.
Zupełnie inaczej ma się jednak sytuacja osoby na etacie czy innej rozliczającej się wg skali podatkowej. Nie dość, że płaci podatki (zapomnijmy o traktowaniu składki zdrowotnej jako coś innego niż podatek) wg stawek 21 proc. i 41/45 proc. (9 proc. płacą tylko osoby zarabiające pensję minimalną), to jeszcze stawka, którą płaci od swoich dochodów, zmienia się często na skutek tylko i wyłącznie waloryzacji wynagrodzenia o wskaźnik inflacji. Dla porównania: