Dyrektywa MiFID obejmuje kwestie dotyczące funkcjonowania rynku papierów wartościowych i bezpośrednio nie dotyczy emitentów, choć oczywiście wpływ pośredni jest bardzo poważny. Po pierwsze zasady prowadzenia rynku regulowanego wprost przekładają się na koszty i poziom skomplikowania zawierania transakcji, co jest szczególnie istotne dla rynków małych. Niestety, próby zdefiniowania regulacji dotyczących małych lokalnych rynków na wzór lokalnych produktów spożywczych nie przyniosły pozytywnego rezultatu. Możemy mieć lokalne oscypki, nawet jeśli ich produkcja nie jest zgodna z normami unijnymi, ale nie możemy mieć lokalnego rynku podlegającego wymogom skrojonym dla małych podmiotów.
Po drugie natomiast, zawarte w MiFID regulacje ograniczyły dostępność analiz małych i średnich spółek. Sprawa jest bardzo ważna nie tylko ze względu na meritum, ale także z uwagi na niezwykle istotną rozbieżność pomiędzy oczekiwanymi i realnymi skutkami działań regulacyjnych. Otóż przed MiFID-em takie analizy nie były osobnym produktem, lecz koszty ich opracowywania były „zaszyte” w prowizjach maklerskich. Chodziło o to, że podmiot dokonujący transakcji za pośrednictwem danej firmy inwestycyjnej mógł za darmo skorzystać z analiz przez tę firmę przygotowanych. Taka formuła nie była przejrzysta, w związku z czym dokonana została zmiana polegająca na oddzieleniu („unbundling”) opłat za transakcje od opłat za analizy. W rezultacie okazało się, że na takie analizy nie było popytu i spadło pokrycie analityczne małych i średnich spółek. Obecna propozycja zmiany polega na wycofaniu się z konieczności „unbundlingu”, ale wcześniej wprowadzone przepisy mają dwie olbrzymie konsekwencje: nieodwracalne szkody rynkowe i zwiększenie siły negocjacyjnej firm inwestycyjnych.
Nieodwracalne szkody rynkowe wynikają z tego, że ta nisza raczej już nigdy się nie odbuduje. Nie tylko byliśmy pozbawieni analiz małych i średnich spółek przez ostatnie lata, ale najprawdopodobniej nie będziemy ich mieli też w przyszłości. To bardzo gorzka i pouczająca lekcja stanowienia regulacji i ich realnego wpływu na funkcjonowanie rynku. Wprawdzie in plus można wskazać, że po latach projektodawca zrozumiał swój błąd i – nawet jeśli w tej konkretnej sytuacji nie będzie możliwości naprawienia szkody – jest szansa na większą wrażliwość w innych obszarach zmiany regulacji.
Natomiast zwiększenie siły negocjacyjnej firm inwestycyjnych wynika z tego, że od początku wskazywały one na potencjalne negatywne konsekwencje wprowadzonej zmiany i wyszło na to, że miały rację. Mało jest obszarów regulacyjnych, gdzie można tak mocno powiązać zmianę przepisów z zabiciem jakiejś branży biznesu. W związku z powyższym ich opinie co do zmian w innych obszarach funkcjonowania rynku będą brane pod uwagę z dużo większą atencją niż innych uczestników rynku. A to z kolei może opóźniać niezbędne zmiany w całej architekturze rynku, w tym zasad pośrednictwa firm inwestycyjnych w zawieraniu transakcji.
Innym obszarem są regulacje dotyczące uprzywilejowania co do prawa głosu, co zresztą również ma ciekawą historię regulacyjną. Otóż wiele lat temu podjęta została decyzja, że integracja unijnych rynków kapitałowych powinna być rozpoczęta „od końca”, tj. od szczegółowych kwestii związanych z funkcjonowaniem rynku, a nie „od początku”, którym według mnie powinno być ujednolicenie prawa spółek. W konsekwencji mamy do czynienia ze sporym bałaganem w kontekście kwestii korporacyjnych. Niektóre obszary doczekały się ograniczonej harmonizacji (np. organizacja WZA), ale w pozostałych mamy do czynienia z dużymi rozbieżnościami.