Od morza do morza

„Parkiet”, pisując dużo i ciekawie na temat rynku sztuki, nie ukrywa związanego z nim ryzyka. Inwestycje w sztukę, z natury długoterminowe, są podatne na kaprysy mody: co dzisiaj budzi zainteresowanie, może tracić w oczach następnych pokoleń.

Publikacja: 10.09.2022 05:00

Andrzej Nartowski, publicysta

Andrzej Nartowski, publicysta

Foto: ROL

Ceny transakcji w handlu sztuką bywają nieprzewidywalne. Niebezpieczne są podróbki oryginalnych dzieł, niekiedy tak misterne, że trudne do wykrycia. Dlatego warto wskazać na tę dziedzinę zbieractwa, której nie zagrażają, lub zagrażają w znacznie mniejszym stopniu, wspomniane postacie ryzyka. To dzieła historycznej kartografii.

Zbieranie starych map ma wiele bezspornych zalet. Są to obiekty ciekawe, poznawczo wartościowe, zdobne, nierzadko piękne, odbijane w niewielkich ilościach, niełatwe do sfałszowania. Przedstawiają świat, jakim był niegdyś, bądź jaki sobie wyobrażano. Są cennymi świadectwami epoki, w której powstały. Odwzorowania lądów i mórz bywają często dopełniane wedutami miast lub postaciami mieszkańców prezentowanej krainy w strojach z epoki. Już jedna mapa lub weduta może nadać charakter wnętrzu, a dobrze pomyślana kolekcja zabytkowej kartografii łatwo wzbudzi zachwyt.

Przed amatorami stoją nieograniczone możliwości wyboru. Najsłynniejszy w świecie kolekcjoner kartografii dr Tomasz Niewodniczański z Bitburga (pamiętany także za sprawą dramatycznych starań o rękopis „Pana Tadeusza”) zbierał – i zebrał! – właściwie wszystko, co cenne wśród historycznych map. Zamierzał swoją wspaniałą kolekcję ofiarować Bibliotece Jagiellońskiej, gdy tylko ta zwróci Niemcom drogie im zbiory tzw. Berlinki; na przeszkodzie takiemu rozwiązaniu stanęła polityka, więc zbiory Niewodniczańskiego zostały rozproszone, część trafiła aż na krańce Ziemi, do Nowej Zelandii, uznanej przez zbieracza za bezpieczne schronienie.

Jeden z wybitnych polskich finansistów gromadzi mapy Prus Królewskich. To bardzo ciekawe obiekty. Kiedy rozmawialiśmy, zbieracz miał niemal wszystkie – z wyjątkiem bodaj jednej. Jego zamiłowanie, znawstwo, profesjonalizm napełniły mnie nadzieją, że przecież dopełni kolekcję poszukiwanym dziełem. Zastanawiałem się, jaki temat wybierze wtedy dla nowej kolekcji. Z pewnością będą to polonika, czyli mapy lub weduty związane z dziejami ojczystymi. W Polsce są one droższe niż w zagranicznych antykwariatach, każdy kraj najwyżej ceni związane z nim obiekty. Wiele polskich kolekcji powstało pod wpływem olśnienia mapą Polski Jagiellońskiej, sięgającej (prawie! – bo nigdy w rzeczywistości) od morza do morza.

Sądzę, że amatorów majestatu Rzeczypospolitej sięgającej za Witebsk i Kudak, geometrycznie wypośrodkowanej w okolicach Włodzimierza Wołyńskiego, będzie o wiele więcej niż egzemplarzy wszystkich wydań takiej mapy. Wartość mapy lub weduty często pompują emocje. Kiedyś nabyłem w Londynie widok Krakowa rytowany przez Gabriela Bodenehra. Nie jest on uważany za dzieło szczególnie cenne, ustępuje pięknem i wartością wielu przedstawieniom mojego miasta, ale wzruszył mnie opis „jednego z najpiękniejszych widoków, jakie można zobaczyć w Europie”. To znakomity temat do konwersacji!

Ponadto mapy i sztychy mają bezsporne zalety natury ekonomicznej. Ich ceny nie są zupełnie dowolne, jak często bywa z malarstwem. Decyduje o tym prawo rynku, wszak kiedy sprzedawca zawyży cenę za swoją odbitkę, reflektant gdzie indziej kupi inną odbitkę taniej. Istnienie wielu odbitek nie powinno deprymować amatora. Nakład map i sztychów bywał niższy od liczby replik poniektórych dzieł opuszczających pracownię niejednego wziętego malarza! W dodatku dzieła malarskie bywają podrabiane, a fałszerstwo starych map i sztychów jest łatwe do wykrycia.

Jest jeszcze jeden argument: względna łatwość „wyjścia z inwestycji”. Kogo przyciśnie los, ten starą mapę lub sztych sprzeda szybciej i korzystniej niż malarstwo, dywany, porcelanę. Co więcej: swój kapitał może odzyskać w lwiej części. Nie twierdzę, że w całości, ponieważ na rynku dzieł sztuki cenę dyktuje nabywca. Lecz wartość map i sztychów rośnie nadzwyczaj szybko. Kiedyś próbowałem śledzić ceny transakcyjne pięknej, kolorowanej mapy Rzeczypospolitej rytowanej w Norymberdze w pracowni J.B. Homanna (XVIII w.) – chociaż nie jest to rzadkość na rynku, przecież po kilku latach doznałem zawrotu głowy...

Niestety, na wartości pięknych map poznali się też złodzieje. Polują zwłaszcza na stare atlasy. Niektóre rozrywają, sprzedając poszczególne arkusze map osobno. Niektóre wywożą w świat. Głośne były przypadki kradzieży w klasztorze oo. Kamedułów na krakowskich Bielanach, w sandomierskiej bibliotece katedralnej, w samej Bibliotece Jagiellońskiej! Pójdą do piekła. To, że najczęściej nie ma go na mapach, nie świadczy o tym, że nie istnieje.

WWW.ANDRZEJNARTOWSKI.PL

Felietony
Fundamenty sprzyjają niższym rentownościom
Materiał Promocyjny
Pieniądze od banku za wyrobienie karty kredytowej
Felietony
Nowe spółki a nowe emisje
Felietony
Pułapka samozadowolenia
Felietony
Nowe obowiązki i nowe wątki w transakcjach M&A
Materiał Promocyjny
Sieć T-Mobile Polska nagrodzona przez użytkowników w prestiżowym rankingu
Felietony
Porozmawiaj ze mną, a powiem ci, kim jesteś
Felietony
Nowe rozdanie na parkietach?