III kwartał charakteryzuje się silnym spadkiem rentowności obligacji skarbowych (poruszają się przeciwnie do cen). Doszło do odwrócenia amerykańskiej krzywej rentowności w kluczowym segmencie (2Y–10Y) oraz spadku rentowności niemieckich obligacji poniżej zera proc. nawet na najbardziej odległych tenorach. Już jedna trzecia wszystkich „żyjących" obligacji daje kupującym je dziś inwestorom ujemną dochodowość. Spośród wszystkich papierów z ratingiem inwestycyjnym, które dają jakikolwiek zysk, 95 proc. zostało wyemitowanych w USA.
Ujemną dochodowość mają już nie tylko uważane za najbezpieczniejsze obligacje skarbowe, ale też ogromna ilość długu sektora prywatnego. Wartość obligacji korporacyjnych z rentownością poniżej zera przekroczyła w sierpniu 1 bln USD, podczas gdy jeszcze w styczniu wynosiła „tylko" 20 mld USD.
Rząd RFN sprzedał pod koniec sierpnia na rynku pierwotnym 30-letnie obligacje ze średnim oprocentowaniem -0,11 proc. Choć aukcja nie była do końca udana (zrealizowano mniej niż połowę planu), znamiennym jest, że inwestorzy zdecydowali się dopłacić rządowi za to, że się u nich zadłużył. Z pewnością nie jest to normalna sytuacja.
Wydaje się, jakby cały światowy system finansowy został dziś postawiony na głowie. Legnie w gruzach podstawowe prawidło jego funkcjonowania – zmiana wartości pieniądza w czasie. Nietrudno wyobrazić sobie dziś sytuację, w której doradca kredytowy po podpisaniu umowy pożyczki, np. na zakup domu, klepie klienta po ramieniu, mówiąc, że nie musi on przejmować się odsetkami, bo bank weźmie je na siebie.
Długofalowo nie wróży to nic dobrego. Oderwanie rynków od rzeczywistości może czasem trwać nawet i kilka lat, ale ostatecznie to zdrowy rozsądek bierze górę. Jestem przekonany, że tak będzie i teraz. Utrzymywane (zbyt) długo ujemne stopy procentowe mogą mieć potencjalnie bardzo poważne konsekwencje. Od obniżonych dochodów przeciętnego Kowalskiego do pełnowymiarowego kryzysu pokroju tego z końca ubiegłej dekady czy z lat 30. XX w.