Doroczne Forum w Krynicy to dla wielu instytucji i firm dobry pretekst do publikacji analitycznych raportów poświęconych różnym aspektom życia społecznego, politycznego czy gospodarczego. Są wśród nich i takie, które stawiają sobie za cel udzielenie odpowiedzi na pytania w rodzaju: w jakim tempie będziemy się rozwijać czy też kiedy dogonimy pod względem poziomu dochodu bogatsze kraje (z reguły chodzi o Niemcy, do których dystans – mierzony PKB na mieszkańca – wciąż jest duży, przekracza 40 proc.).
Generalnie wszystkie tego typu raporty zakładają, że proces doganiania jest procesem nieprzerwanym, że z sukcesem będziemy gonić, aż... przegonimy. Świadczy o tym chociażby poziom przewidywanego tempa wzrostu naszej gospodarki: jest to z reguły około 3 proc. w perspektywie 2030 r., a aspiracyjnie nawet 5 proc. Dla porównania w latach 1992–2018 było to 4,1 proc.
Tymczasem to, że dziś nadrabiamy dystans do bogatszych krajów, wcale nie oznacza, że go całkowicie zlikwidujemy – doświadczenia międzynarodowe pokazują, że rzadko kiedy się to udaje. Dlaczego? Bo nie wystarczy tylko stymulować popyt. Wraz z dojrzewaniem gospodarki rośnie złożoność procesów gospodarczych, tego, co i jak się w niej wytwarza, a to z kolei wymaga coraz wyższego poziomu wiedzy i kompetencji lokalnych zasobów pracy. Innymi słowy, im wyższy poziom rozwoju, tym w coraz większym stopniu dalszy wzrost zależy od jakości lokalnego kapitału ludzkiego oraz efektywności jego wykorzystania.
Chciałbym się skupić na tym drugim elemencie. Często pomijanym i niedostrzeganym, gdy tymczasem w moim przekonaniu to właśnie on jest kluczem do tego, by 3–4-proc. wzrost był w nadchodzących latach w naszym kraju możliwy.
Co w praktyce oznacza efektywne wykorzystanie zasobów pracy? Mówiąc w skrócie, chodzi o to, by mieć „właściwych ludzi na właściwych miejscach", a poza tym stwarzać im warunki do pełnego wykorzystania posiadanych umiejętności i potencjału.