Dynamiczne wybicie notowań WIG z formacji odwróconej głowy z ramionami miało prawo i skończyło się kontrą niedźwiedzi. W minionym tygodniu indeks spadł w rejon 57 400 pkt, co oznacza, że w ciągu pięciu sesji stracił ponad 1 proc. To nie jest duży wymiar kary, ale finisz tygodnia wyglądał niepokojąco. Notowania przebiły bowiem w dół średnią kroczącą z 50 sesji, która stanowiła przez kilka dni skuteczne, ruchome wsparcie. Trzeba tutaj jednak dodać, że w piątek wygasała wrześniowa seria kontraktów na WIG20, co czasem lubi powodować większą zmienność notowań. W tym kontekście można piątkową słabość traktować trochę w kategoriach małej sezonowości, która ma słabszy wpływ na ogólny, szerszy obraz rynku.
Wracając do wykresu WIG. Układ dziennych świec wskazuje, że na razie mamy do czynienia z łagodną korektą wrześniowego impulsu wzrostowego. Na ten moment wsparć należy szukać na lokalnych dołkach i szczytach, a więc na poziomach 57 000 i 58 000 pkt. Jeśli one pękną, wówczas zanegowany zostanie układ wzrostowy, budowany przez ostatnie tygodnie. Podążając za kursem, na południe zwróciły się także wskaźniki. Mowa m.in. o MACD. Dopóki jednak nie przebije on swojej linii sygnalnej, dopóty można oczekiwać, że ruch w górę będzie kontynuowany. Linie -DI, +DI i ADX są obecnie na tym samym poziomie, co pokazuje, że trwa równoważenie sił rynkowych. Taka sytuacja następująca po wybiciu z oRGR to klasyczne budowanie tzw. platformy. Zazwyczaj jest to przystanek przed dalszymi zwyżkami, ale jak to na rynku bywa – „zazwyczaj" nie oznacza „zawsze".
Zwłaszcza że czynniki fundamentalne nie sprzyjały ostatnio rynkowi akcji. Mam na myśli i te globalne, i te lokalne. Co do pierwszych, Fed wprawdzie obniżył stopy procentowe zgodnie z oczekiwaniami, ale Jerome Powell zasugerował, że do końca roku kolejnych cięć może już nie być. A że od dekady rynki akcji przyzwyczaiły się do monetarnej kroplówki, to nic dziwnego, że na jastrzębie sygnały reagują spadkami. Co do czynników lokalnych, rozczarowały dane o produkcji przemysłowej. W sierpniu spadła o 1,3 proc. w ujęciu rok do roku, a prognozy mówiły o wzroście o 1,7 proc. To oczywiście za mało, by martwić się o stan polskiej gospodarki, ale na tyle dużo, by chwilowo zniechęcić inwestorów do zakupów przy ul. Książęcej.
W czwartek i piątek ewidentnie się to udało, o czym świadczyły nie tylko spadki notowań, ale także obroty (w czwartek ledwo sięgnęły 658 mln zł, z czego jedną trzecią wypracowały cztery spółki).
Warto też dodać na koniec, że hamulcowym naszego rynku pozostaje segment bankowy. Doskonale było to widać w piątek na mWIG40. Indeks spadał po południu o 2,4 proc., a największym ciężarem byli jego najwięksi udziałowcy – ING BSK i Millennium.