Kiedy mowa jest o inwestorach giełdowych, w szczególności tych indywidualnych, często można usłyszeć wzniosłe hasła mówiące o tym, że są oni ważnym elementem giełdy i rynku kapitałowego. Patrząc jednak na wydarzenia ostatnich lat, ciężko nie odnieść wrażenia, że słowa przychodzą nadzwyczaj łatwo, ale kiedy mowa już o konkretnych działaniach, to nie dość, że nie wspierają one inwestorów, to jeszcze sprawiają wrażenie, jakby były skierowane przeciwko nim.
Giełdowa farsa
Przekonaliśmy się o tym podczas ostatniego nadzwyczajnego walnego zgromadzenia GPW. Miało ono wybrać nowego członka Rady Giełdy, a wśród kandydatów na to stanowisko był Piotr Rybicki, zgłoszony przez Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych. Rynek liczył więc, że drobni inwestorzy będą mieli w radzie nadzorczej GPW swojego przedstawiciela i przez to ich głos też będzie bardziej słyszalny. Nadzieje sobie, a rzeczywistość sobie. Zgromadzenie owszem się odbyło, ale akcjonariusze nie podjęli żadnej uchwały. Kandydatura Piotra Rybickiego przepadła za sprawę Skarbu Państwa, który na walnym zgromadzeniu GPW, dzięki uprzywilejowaniu głosów, posiada większość.
Presja, jaką próbował wytworzyć rynek, na niewiele się zdała. W zasadzie jeszcze przed rozpoczęciem walnego zgromadzenie można było się spodziewać, że tak właśnie się stanie. Skarb Państwa jako główny akcjonariusz przyzwyczaił, że w zasadzie nie liczy się z głosem mniejszościowych akcjonariuszy, a już w szczególności tych, którzy reprezentują środowisko inwestorów indywidualnych. Walne zgromadzenie GPW nadzwyczajne było więc tylko z nazwy. Ono było jednym z wielu, gdzie w zasadzie bez żadnego tłumaczenia Skarb Państwa przepycha – bądź też nie – kolejne uchwały. Nadzwyczajne byłoby to, gdy faktycznie główny akcjonariusz wziął pod uwagę głos mniejszości.
Standard, a nie wyjątek
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ostatnie wydarzenie na GPW to nie jest odosobniony przypadek. Praktycznie w każdej spółce, w której głównym udziałowcem jest Skarb Państwa, interes pozostałych akcjonariuszy jest ignorowany. Firmy traktowane są jak wojenne łupy i prywatne folwarki, gdzie można zrobić niemal wszystko i o każdej porze. Zmiany w radach nadzorczych są na porządku dziennym, a i żaden z prezesów w tego typu spółkach nie może być w zasadzie 100 proc. pewien, że lada moment nie straci stanowiska. Dziwne ruchy kadrowe, angażowanie się w projekty, które nie mają większego uzasadnienia ekonomicznego, czy też próby drenażu spółek z pieniędzy to chleb powszedni na naszym rynku. Rządzący zachowują się tak, jakby w ogóle nie byli świadomi tego, że wiele spółek z państwowej stajni notowanych jest na giełdzie i każda nieodpowiedzialna wypowiedź przekłada się na ceny akcji, czyli także na portfele Polaków. Skarb Państwa udowodnił już nieraz, że na giełdzie nie bierze jeńców.
Zawiedziony akcjonariat obywatelski
Postawa ta oczywiście nijak ma się do wielu hucznych zapowiedzi, zasad ładu korporacyjnego czy też dobrych praktyk spółek notowanych na GPW. W przypadku firm, gdzie głównym akcjonariuszem jest ktoś inny niż Skarb Państwa, tego typu postawę nieco łatwiej przyjąć (nie jest to jednoznaczne z jej akceptacją). Kiedy jednak mowa o przedsiębiorstwach „państwowych", frustracja jest podwójna.