Wiele banków centralnych, w tym NBP, w reakcji na kryzys gospodarczy wywołany pandemią Covid-19 rozpoczęło zakupy obligacji skarbowych i innych instrumentów finansowych. Komentatorzy powszechnie określają te programy mianem ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej (QE), ale same banki centralne nie używają tego terminu. Te programy nieco się zresztą od siebie różnią. Czy istnieje jakaś szeroko akceptowana definicja QE?
Programy QE najlepiej jest zdefiniować poprzez ich cele. W przypadku QE cele są dwa. Jednym jest stabilizowanie, zwłaszcza w czasie kryzysu, cen na rynku obligacji skarbowych, a czasami także na innych rynkach. Przykładowo, w USA w 2009 r. miała miejsce ogromna interwencja Fedu na rynku MBS (obligacje zabezpieczone kredytami hipotecznymi – red.). Fed chciał uniknąć powtórki wydarzeń z Japonii z lat 90. XX w, gdy ceny nieruchomości silnie i trwale spadły (o ponad 80%), co sprawiło, że wartość majątku netto wielu Japończyków stała się ujemna. Nie mając odpowiedniego zastawu nie mogli refinansować zaciągniętych kredytów (zaciągając nowe). W takiej sytuacji Japończycy musieli przez długie lata spłacać kredyty hipoteczne ze swych bieżących dochodów. Nastąpił wskutek tego trwały spadek tempa wzrostu w Japonii. Rezerwa Federalna, skupując MBSy o wartości ponad 1 biliona dolarów, sprawiła, że ceny nieruchomości w USA spadły znacznie mniej i na znacznie krócej niż w Japonii. Amerykanie mogli szybko powrócić do refinansowania kredytów hipotecznych, by nie spłacać ich w całości kosztem ograniczania konsumpcji.
Jaki jest drugi cel?
Zwiększenie płynnych rezerw banków, co też jest szczególnie ważne w trakcie kryzysu. Płynne rezerwy to aktywa, których rynkowa wartość nie spada. W ten sposób QE ogranicza potencjalne straty banków. Interwencje w postaci QE zmniejszają także premię za ryzyko na rynku obligacji. W trakcie kryzysu zadłużeniowego w strefie euro w latach 2010-2012 ceny obligacji skarbowych krajów południa strefy silnie spadły (ich rentowność, której składową jest premia za ryzyko, wzrosła – red.), co zwiększało koszty obsługi długu publicznego, a na dodatek powodowało straty bilansowe banków. Rosły obawy, że rządy będą musiały ratować banki, co dodatkowo zwiększało premię za ryzyko na rynku obligacji. Zależność tę nazwano wtedy diabelską pętlą – pogarszającej się wypłacalności rządów i banków. Przeciął ją Mario Draghi (ówczesny prezes EBC – red.), który w 2012 r. powiedział, że EBC zrobi wszystko, by uratować strefę euro. Przypomniał w ten sposób, że bank centralny, a więc i ECB, może kreować płynne rezerwy i kupować za nie obligacje w dowolnej ilości i może łatwo odwrócić trend na rynku. Do tej sytuacji w ogóle by nie doszło, gdyby EBC wcześniej poszedł w ślady Fedu i Banku Anglii i sięgnął po QE.
Ostatecznie jednak wystarczyły same słowa prezesa. A skoro tak, to może i Fed i Bank Anglii też nie musiały prowadzić QE? I może dzisiaj też wystarczyłyby zapewnienia banków centralnych, że nie dopuszczą do nadmiernej przeceny obligacji skarbowych?