Przeglądając ostatnio jedną z przygotowywanych w naszej firmie prezentacji, natknąłem się na liczbę zindeksowanych przez pewną wiodącą przeglądarkę liczbę stron internetowych, której wartość sięgała kilku miliardów.
Informacja interesująca ze względu na jej nośność marketingową, obrazuje przecież wielość danych, którą mechanizm indeksujący wyszukiwarki musiał przejrzeć, przeanalizować pod kątem połączeń z innymi stronami, zapamiętać wyniki analizy oraz słowa kluczowe w odpowiednio skonstruowanej bazie danych. Ile to wszystko zajmuje miejsca? Ile wykorzystanych szaf serwerowych, ile taśm przeznaczonych jest na całkowity i inkrementalny back-up, ile osób musi nad takim systemem pracować, nadzorować, raportować, monitorować? Jedna tylko liczba, a kryje się za nią tak wiele.
Czy zastanawiałeś się, Drogi Czytelniku, ile informacji o Tobie krąży w sieci? Nawet jeśli nie masz własnej strony internetowej, prawdopodobnie korzystasz z poczty elektronicznej. Jeśli tak, to możesz być pewien, że ktoś ten adres ma. I może wykorzystać.
No właśnie, e-mail. Z trudnością przychodzi mi zrozumienie osób, z którymi przychodzi mi utrzymywać towarzyskie kontakty, które przesyłają bez zastanowienia wiadomości z mniej lub bardziej rozrywkową treścią, bądź też często nieaktualną od kilku lat prośbą o pomoc - nagminne jest, że mimo danych kontaktowych mało kto zadaje sobie trud jej zweryfikowania, lecz przesyła dalej, zapewniając sobie w ten sposób spokój sumienia - nie obcinając przy tym nagłówków e-maili.
Sieć obiegają wiadomości zawierające kilkaset adresów pocztowych pochodzących z nagłówków e-maili oraz nierzadko "stopki adresowe" poprzedników. Jakaż to gratka dla spamerów! Jaki to potencjał dla łowców głów! Co prawda obecna koniunktura przykręciła nieco strumień zamówień na wysokiej klasy specjalistów, lecz taka baza z danymi osób przedstawionych w stopce w każdy możliwy sposób, łącznie z modnym od pewnego czasu numerkiem GG, to skarb na zapowiadanych kolejnych siedem tłustych lat wzrostu gospodarczego. Brak nawyku obcinania nagłówków listów (i wysyłania wiadomości jako ukryty adresat) skutkuje potem e-mailami z superofertami bądź porcją niezdrowych, dawniej wiodących tysiące do gorączki złota emocji, jak bajecznie prosta operacja wyciągnięcia 30 mln USD z jednego z banków na Karaibach. Człowiek zastanawia się potem, jak mój adres trafił do nadawcy, skąd ktoś wyciągnął adres mojego zamieszkania i wysyła ulotki - nie jest tajemnicą, że tzw. "rekordy" zawierające komplet danych osobowych (często z zainteresowaniami) można kupić na wolnym rynku za parę złotych od sztuki.