W Wielkiej Brytanii ruszył niedawno największy jak dotąd eksperyment ze skróceniem tygodnia pracy do czterech dni. Skąd się wziął pomysł, żeby badać zasadność skracania czasu pracy w kraju, który akurat, m.in. w następstwie brexitu, boryka się z niedoborem pracowników?
Eksperymenty ze skracaniem czasu pracy mają już długą historię, poczynając od francuskiego 35-godzinnego tygodnia pracy. Ta reforma weszła tam w życie już ponad 20 lat temu. Patrząc w jeszcze szerszym horyzoncie, zażarte dyskusje na temat tego, ile powinien wynosić czas pracy, toczą się od XIX w. Wtedy obawiano się, że skrócenie dnia pracy z 14 do 12, a następnie 10 godzin dziennie podkopie fundamenty gospodarki. Potem wysuwane przez związki zawodowe i socjaldemokratów postulaty 3x8, czyli równego podziału dnia między pracę, czas wolny i sen, też były traktowane jako herezja. Dzisiaj wiemy, że świat się od tego nie zawalił, a kapitalizm – choć ewoluuje – przetrwał. To, z czym mamy teraz do czynienia, to jest logiczna kontynuacja tych debat.
We Francji tydzień pracy skrócono m.in. po to, żeby obniżyć bezrobocie. Dzisiaj w wielu krajach jest ono rekordowo niskie. Problemem jest niedobór rąk do pracy, związany ze starzeniem się ludności.
Starzenie się ludności to właśnie jeden z kluczowych argumentów na rzecz skracania czasu pracy. Starsi pracownicy, jeśli mają pozostać aktywni zawodowo, muszą mieć warunki pracy dopasowane do ich sił witalnych. W starzejących się społeczeństwach, które nie chcą lub nie mogą liczyć na dopływ imigrantów, to sposób na optymalne wykorzystanie tych zasobów kapitału ludzkiego, którymi dysponują.