Gdzie się podziała produktywność?

Niemrawe tempo wzrostu USA i Wielkiej Brytanii nie jest wcale pozostałością po kryzysie, lecz efektem stagnacji produktywności, która uwidoczniła się już dekadę temu.

Aktualizacja: 06.02.2017 20:21 Publikacja: 29.08.2015 17:26

Najpopularniejsza teoria tłumacząca spadek tempa wzrostu produktywności w dojrzałych gospodarkach wi

Najpopularniejsza teoria tłumacząca spadek tempa wzrostu produktywności w dojrzałych gospodarkach wiąże go z malejącymi korzyściami z dalszej komputeryzacji.

Foto: Archiwum

Gospodarkę USA, do której przez całe dekady pasowało określenie „go–go" (żywiołowa, dynamiczna), amerykańscy publicyści coraz częściej określają jako „so–so" (przeciętna). W ponad 3–proc. tempie, niegdyś stanowiącym dla niej normę, po raz ostatni rozwijała się w latach 2004–2005. Przez pięć lat od zakończenia ostatniej recesji – czyli teoretycznie w okresie ożywienia – amerykański PKB rósł średnio o 2,2 proc. rocznie. Ten rok miał wreszcie przynieść odmianę – MFW jeszcze w kwietniu prognozował wzrost PKB o 3,1 proc. – ale dziś wydaje się to nierealne.

Popularne wyjaśnienie niemrawego tempa wzrostu jako następstwa kryzysu finansowego, który zmusił do oszczędności banki, gospodarstwa domowe i wreszcie rząd, z upływem czasu brzmi coraz mniej przekonująco. Ekonomiści szukają więc innych wytłumaczeń paraliżu gospodarki. I coraz częściej wskazują, że jest on efektem wyhamowania wzrostu produktywności. – Ten temat wciąż przykuwa niewiele uwagi, szczególnie wśród kandydatów na prezydenta USA. Tymczasem da się obronić tezę, że stagnacja produktywności była bardziej destrukcyjna dla standardów życia Amerykanów niż recesja z lat 2007–2009 – uważa Paul Ashworth, główny ekonomista ds. USA w firmie analitycznej Capital Economics.

Nawet z niemrawym tempem wzrostu produktywności USA mogą jednak budzić zazdrość Wielkiej Brytanii. Tam bowiem wskaźniki produktywności, które od dawna są niższe niż po drugiej stronie Atlantyku, od kilku lat dosłownie stoją w miejscu. – To jest narodowa hańba – grzmiał kilka miesięcy temu publicysta „Daily Telegraph". Z tym że brytyjskie władze mają świadomość tego problemu. – To jest największe wyzwanie naszych czasów – powiedział w lipcu brytyjski sekretarz skarbu George Osborne, przedstawiając liczący 15 punktów plan poprawy wydajności Brytyjczyków.

Klucz do dobrobytu

To, że ekonomiści dopiero teraz źródeł niemrawego ożywienia w USA i na Wyspach zaczęli upatrywać w stagnacji produktywności, jest nieco zaskakujące, zważywszy, że każdy podręcznik ekonomii wymienia jej wzrost jako kluczowy motor rozwoju gospodarczego. Rosnąca produktywność oznacza, że przy danych nakładach czynników produkcji (praca, kapitał, wiedza) produkt końcowy gospodarki (dobra i usługi) się zwiększa. Jest to tożsame z poprawą standardu życia. Tymczasem hamujący wzrost efektywności anglosaskich gospodarek w przekuwaniu czynników produkcji na produkty i usługi końcowe nie jest wcale zjawiskiem nowym. Jak wskazuje Ashworth, zjawisko to uwidoczniło się już około 2004 r. „Spowolnienie wzrostu produktywności poprzedziło wielką recesję z lat 2007–2009, nie ma więc raczej związku z finansowymi i innymi zaburzeniami, które ona spowodowała" – przyznali w jednej z poświęconych temu problemowi analiz ekonomiści Fedu John Fernald i Bing Wang.

Jedną z najpopularniejszych miar produktywności gospodarki jest produkt na godzinę pracy jednego zatrudnionego. Z danych Organizacji ds. Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) wynika, że w latach 1971–2003 tak mierzona produktywność w USA zwiększyła się o 76 proc., czyli rosła w średnim tempie 2,3 proc. rocznie. Od tego czasu to tempo wyhamowało do 1,4 proc., przy czym od recesji, tzn. w latach 2010–2014, wynosiło zaledwie 0,9 proc. W Wielkiej Brytanii tempo wzrostu produktywności w tych trzech okresach wynosiło odpowiednio: 3,9 proc., 0,7 proc. i 0,6 proc.

Jak ta stagnacja produktywności wpływa na potencjał anglosaskich gospodarek, nietrudno się domyśleć. – Jeśli produktywność będzie nadal rosła w tempie poniżej 1 proc. rocznie, to biorąc pod uwagę, że wzrost zatrudnienia nie będzie raczej przewyższał 1 proc. rocznie, potencjalne tempo rozwoju gospodarki USA nie sięga nawet 2 proc. – ocenia Ashworth. Podobnie przedstawia się wynik takiej uproszczonej kalkulacji dla Wielkiej Brytanii.

Wprawdzie w krótkiej perspektywie gospodarka może rosnąć w tempie wyższym od potencjalnego, ale na dłuższą metę jest to niemożliwe. Niemrawy wzrost produktywności musi bowiem oznaczać albo zastój w zarobkach pracowników, albo – gdyby jednak firmy podnosiły płace z powodu niedoboru odpowiednich pracowników – wzrost jednostkowych kosztów pracy. To wybór między stagnacją siły nabywczej i wydatków gospodarstw domowych a spadkiem marż zysku i wydatków spółek. Zdaniem analityków Capital Economics w USA widać już zwiastuny tego drugiego zjawiska. To zła wiadomość dla inwestorów, bo malejąca rentowność spółek ogranicza potencjał do wzrostu cen akcji.

Kres rewolucji technologicznej

Dlaczego tempo wzrostu produktywności w USA i Wielkiej Brytanii wyhamowało? Ponieważ proces ten uwidocznił się w połowie minionej dekady i dotknął też wielu innych wysoko rozwiniętych gospodarek, łatwo powiązać go z wcześniejszym boomem technologicznym. W świetle tej teorii gospodarki te nasyciły się już technologiami informacyjnymi, których dalszy rozwój nie przynosi takich korzyści jak ich upowszechnianie się. Dodatkowo sam wysoce produktywny sektor IT nie rozwija się już w takim tempie jak na przełomie tysiącleci. W głośnym artykule z 2012 r. Robert Gordon, ekonomista z Uniwersytetu Northwestern, posunął się nawet do tezy, że komputery i internet były ostatnimi przełomowymi innowacjami, które mogły istotnie zwiększać produktywność.

Choć ta teoria brzmi fatalistycznie, faktycznie – gdyby była prawdziwa – dawałaby powody do optymizmu. Otóż, jak zauważył już w latach 80. wpływowy teoretyk wzrostu Robert Solow, „erę komputera widać wszędzie, tylko nie w statystykach produktywności". Ekonomiści do dziś mają podejrzenia, że produktywność rośnie szybciej, niż sugerują dane. Wiadomo na przykład, że rozwój internetu i aplikacji mobilnych nie jest dobrze odzwierciedlony w statystykach dotyczących PKB, a to zaniża produkt na godzinę pracy.

Problem tkwi w tym, że w niektórych z dojrzałych gospodarek (patrz wykres), które w połowie minionej dekady zaczęły doświadczać spadku dynamiki produktywności, w ostatnich latach zaczęła ona przyspieszać. To sugeruje, że w USA i Wielkiej Brytanii wydajność tłumią też inne czynniki niż nasycenie gospodarek komputerami i wynikające z tego błędy pomiarowe.

Zdają się to potwierdzać badania Roberto Cardarellego i Lusine Lusinyan z MFW. W opublikowanym w maju br. artykule ekonomiści ci dowodzą, że wzrost produktywności nie wyhamował bardziej ani w tych spośród stanów USA, które przodują pod względem rozwoju sektora IT, ani w tych, gdzie produkcja jest wyjątkowo mocno skomputeryzowana. „Nasza analiza sugeruje, że spowolnienie dynamiki produktywności w USA jest w większym stopniu skutkiem malejącej efektywności w łączeniu czynników produkcji niż malejącego tempa postępu technologicznego" – napisali.

Przyczyn tej pogarszającej się alokacji czynników produkcji może być wiele. Jak wyliczali w lipcowej analizie ekonomiści banku Credit Suisse Michael Carey i Brittany Baumann, w przypadku USA zjawisko to tłumaczyć można m.in.: trudnościami spółek w znalezieniu odpowiednich pracowników (z powodu spadku ich mobilności oraz braku poprawy jakości kadr), spadkiem liczby nowo powstających przedsiębiorstw, które zwykle są wydajniejsze niż te stare, a także – co można w pewnej mierze tłumaczyć jako pozostałość kryzysu finansowego i recesji – ogólną niechęcią spółek do inwestycji, przez co tzw. techniczne uzbrojenie pracy poprawia się wolniej niż dawniej. Inni ekonomiści dodają do tej listy... bezprecedensowo niskie stopy procentowe. Pozwalają one bowiem utrzymać się przy życiu nieefektywnym firmom.

Brytyjski eksperyment

Najwyraźniej to właśnie ta ostatnia teoria wyjaśniająca przyczyny żółwiego tempa wzrostu produktywności trafiła do doradców brytyjskiego rządu. Wspomniany już plan zwiększenia wydajności gospodarki Wielkiej Brytanii to bowiem zasadniczo zbiór różnorakich pomysłów na poprawę alokacji zasobów. Zakłada m.in. inwestycje w rozwój infrastruktury, pobudzenie budownictwa mieszkaniowego, reformę systemu edukacji i kształcenia zawodowego, poprawę systemu podatkowego, aby był bardziej przyjazny dla biznesu, oraz zwiększenie konkurencji w gospodarce.

Efektom realizacji tego programu warto się przyglądać. Część polskich ekonomistów, m.in. prof. Balcerowicz, przewiduje bowiem, że i naszą gospodarkę czeka spadek tempa wzrostu produktywności. A reformy, które mają temu zapobiec, pokrywają się częściowo z tymi, które chcą realizować Brytyjczycy.

[email protected]

Parkiet PLUS
Pierwsza fuzja na Catalyst nie tworzy zbyt wielu okazji
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Parkiet PLUS
Wall Street – od euforii do technicznego wyprzedania
Parkiet PLUS
Polacy pozytywnie postrzegają stokenizowane płatności
Parkiet PLUS
Jan Strzelecki z PIE: Jesteśmy na początku "próby Trumpa"
Parkiet PLUS
Co z Ukrainą. Sobolewski z Pracodawcy RP: Samo zawieszenie broni nie wystarczy
Parkiet PLUS
Pokojowa bańka, czyli nadzieje i realia końca wojny o Ukrainę