Kryzys turecki nie należy do zdarzeń, których nie dało się przewidzieć. Od miesięcy część analityków ostrzegała, że Turcja jest jednym z rynków wschodzących, które są najbardziej wrażliwe na zacieśnianie polityki pieniężnej przez Fed. Z długiem zagranicznym (publicznym i prywatnym) sięgającym 55 proc. PKB, na który składają się zobowiązania do spłacenia w ciągu 12 miesięcy sięgające 240 mld USD, z deficytem na rachunku obrotów bieżących wynoszącym 6,5 proc. PKB i z nieprzewidywalnym, autorytarnym prezydentem próbującym mieszać się do polityki pieniężnej niewiele było potrzeba, by sprowokować rynkową panikę. Błędem jest jednak sądzić, że Turcja jest jedynym słabym ogniwem na rynkach wschodzących. Tych ogniw jest bardzo wiele, a inwestorzy ostatnio sobie o nich przypominają. Fala uderzeniowa wywołana przez kryzys w Turcji była odczuwalna nawet na rynkach Azji Południowo-Wschodniej i Ameryki Łacińskiej. Zmusiła np. argentyński bank centralny do podwyżki głównej stopy procentowej do szokującego poziomu 45 proc. Obok liry tureckiej mocno wyprzedawane były w ostatnich tygodniach również tak wydawałoby się różne waluty jak: peso argentyńskie, rupia indyjska, rand RPA czy rubel rosyjski.
– Myślimy, że to początek większego trendu. Mamy obawy co do tego, jak rynki wschodzące poradzą sobie z wyższymi kosztami finansowania – twierdzi Robin Brooks, główny ekonomista Instytutu Finansów Międzynarodowych (IIF). Ten think tank przestrzegał w maju, że załamanie peso argentyńskiego może być zapowiedzią większych wstrząsów na rynkach wschodzących. Brooks uważa, że wśród rynków szczególnie zagrożonych kryzysem są też: RPA, Indonezja i Kolumbia. Bank Rozliczeń Międzynarodowych (BIS) wyliczył, że dolarowy dług na rynkach wschodzących wynosi rekordowe 7,2 bln USD. Nigdy wcześniej zdolności do spłacenia takiej góry zadłużenia nie zostały wystawione na próbę taką jak obecne zacieśnianie polityki pieniężnej przez Fed. Zacieśnianie, które przecież jest jeszcze dalekie od zakończenia.
Powtórka z 1998 roku
Tim Lee, brytyjski analityk, autor newslettera inwestycyjnego „piEconomics" (a wcześniej przez ponad 20 lat główny ekonomista firmy GT Management), przyglądając się boomowi kredytowemu w Turcji napędzanemu tanim finansowaniem dolarowym, dostrzegał oznaki zbliżającego się krachu już siedem lat temu. Widział na tamtejszym rynku wiele podobieństw z sytuacją na rynkach Azji Południowo-Wschodniej przed krachem z 1997 r. W 2011 r. pisał, że Turcja będzie w ciągu kilku lat potrzebowała pakietu pomocowego wartego 100 mld USD. W 2013 r. , gdy za 1 dolara płaciło się 1,9 liry, prognozował, że kurs dojdzie do 7,2 liry za 1 USD. Niedawno ta alarmistyczna przepowiednia spełniła się. Jego prognozy są nadal bardzo pesymistyczne. – Turcja jest jak „kanarek w kopalni" , którego zgon ostrzega górników przed gazem. Będziemy mieli kolejny krach, który pod pewnymi względami będzie gorszy niż w 2008 r. – stwierdził Lee w rozmowie z „New York Timesem".
Czy rzeczywiście kryzys w Turcji to zapowiedź globalnego wstrząsu? Wielu analityków wypowiada się w tej kwestii bardzo ostrożnie. Wszak kryzys azjatycki z 1997 r. i rosyjski z 1998 r. nie oznaczały ogólnoświatowego załamania. Ale były mimo to wielkimi wstrząsami dla inwestorów.
– Dla Turcji sprawy przybrały bardzo zły obrót i obserwujemy zjawisko „zarażenia", w szczególności w odniesieniu do wrażliwych rynków wschodzących, takich jak RPA, jednak nie musi to bezpośrednio oznaczać światowego kryzysu finansowego, chyba że z jakiegoś powodu proces „zarażenia" wywoła szeroko zakrojoną panikę wśród inwestorów – uważa John Hardy, dyrektor ds. strategii rynków walutowych Saxo Banku.