– Nie chcę wykonywać żadnej zwycięskiej rundy z powodu bardzo niefortunnej i bardzo złośliwej choroby. Ale jest faktem, że daje ona spółkom dodatkową kwestię do rozważenia przy przeglądzie ich łańcuchów dostaw. Myślę więc, że to przyspieszy powrót miejsc pracy do Ameryki Północnej – stwierdził w niedawnym wywiadzie dla Fox Business Wilbur Ross, amerykański sekretarz handlu. Nie był jedynym oficjelem, który w ostatnich dniach mówił o tym, że następstwem epidemii koronawirusa powinny być zmiany w międzynarodowych łańcuchach dostaw. – Obecnie Chiny są nie tylko producentem tanich dóbr, ale też mają swoje miejsce w łańcuchach dostaw wielu produktów zaawansowanych technologicznie. A to oznacza, że wpływ zaburzeń łańcuchów dostaw będzie odczuwalny na całym świecie. Myślę, że to dobra lekcja dla wszystkich, by przyjrzeli się odporności takich łańcuchów – powiedział w rozmowie z CNBC Chan Chun Sing, singapurski minister przemysłu i handlu.
Już amerykańsko-chińska wojna handlowa pokazała, że zbytnie uzależnienie od dostaw z Chin może być niebezpieczne. Stała się impulsem dla wielu spółek, by przenieść część produkcji z Państwa Środka do krajów takich jak Wietnam, Tajlandia czy Meksyk. To przyspieszyło proces, który rozpoczął się wiele lat wcześniej i był spowodowany rosnącymi kosztami pracy w Chinach. Jednak nawet po wybuchu wojny handlowej inwestorzy zagraniczni wciąż otwierali nowe fabryki w Państwie Środku (przykładem jest zeszłoroczna inwestycja niemieckiego koncernu BASF w zakłady chemiczne za 10 mld euro), a niedawna amerykańsko-chińska umowa „pierwszej fazy" dała nadzieję, że wszystko może zostać „po staremu". Ledwo co wysechł atrament na tym porozumieniu, a Chiny zostały sparaliżowane przez epidemię. Jeszcze w tym tygodniu wiele fabryk w Chinach nie pracowało, a daty ich ponownego otwarcia były niepewne. Hyundai musiał na kilka dni zamknąć swoje fabryki samochodów w Korei Płd., a Nissan – jeden z zakładów w Japonii, bo zabrakło części importowanych zza Wielkiego Muru. Według prognoz International Data Corporation dostawy smartfonów z Chin mogą spaść w I kwartale aż o 30 proc. Czy wstrząs związany z koronawirusem może więc ostatecznie przekonać międzynarodowe korporacje do większego zdywersyfikowania łańcuchów dostaw i zmniejszenia zależności od największej azjatyckiej gospodarki?
Zbyt wielcy, by upaść
Jeszcze w latach 80. Chiny znajdowały się na siódmym miejscu na liście największych globalnych producentów przemysłowych. Więcej produkowały nawet Włochy. W 2011 r. produkcja w Chinach przewyższała już jednak amerykańską. W 2015 r. Chiny odpowiadały za 47 proc. globalnej produkcji tekstyliów, 30 proc. produkcji elektrycznej i elektronicznej oraz 65 proc. produkcji komputerów i sprzętu biurowego. Dane dotyczące udziału chińskich producentów w rynkach poszczególnych produktów mogą jednak nie dawać pełnego obrazu sytuacji. Szacunki McKinsey Global Institute mówią na przykład, że na koniec 2018 r. chińscy producenci smartfonów mieli 85 proc. udziałów w krajowym rynku i 25 proc. na rynkach zagranicznych. Dotyczy to jednak czysto chińskich marek, takich jak Huawei czy Xiaomi, a przecież zagraniczna konkurencja (np. Apple) też posiada swoje zakłady w Chinach bądź szeroko korzysta z dostaw od chińskich podwykonawców. Chińskie Ministerstwo Przemysłu i Technologii informatycznych chwali się więc, że Chiny odpowiadają za 90 proc. globalnych dostaw komputerów osobistych, 90 proc. smartfonów i 70 proc. telewizorów. A przecież strategia przemysłowa Made in China 2025 (oficjalnie zarzucona przez rząd po tym, jak wystraszyła USA i kraje Europy Zachodniej) mówi o zdobyciu przez chińskie firmy od 40 do 90 proc. udziałów w globalnym rynku najnowocześniejszych produktów przemysłowych. Chiny już mają ogromną przewagę w produkcji sprzętu na potrzeby sieci 5G i posiadają niemal monopol na metale ziem rzadkich, bez których nie będzie pracował sektor zaawansowanych technologii.
Nic więc dziwnego, że jeśli pojawiają się w Chinach problemy, to trzęsą się globalne łańcuchy dostaw. „Wybuch epidemii koronawirusa prawdopodobnie będzie utrzymywać sektor produkcji w stanie recesji w I poł. 2020 r. Najbardziej zagrożony jest sektor elektroniczny i komputerowy. (...) Potencjalne straty z tytułu eksportu towarów i usług do Chin mogą wynosić 26 mld USD tygodniowo" – piszą analitycy Euler Hermes.