Reklama
Rozwiń

Gdy globalna fabryka ma przestój

Chiny › Epidemia koronawirusa pokazuje, jakim błędem było nadmierne skoncentrowanie produkcji w jednym kraju przez międzynarodowe koncerny. Dywersyfikacja łańcuchów dostaw nie będzie łatwa.

Aktualizacja: 15.02.2020 13:22 Publikacja: 15.02.2020 10:18

Epidemia koronawirusa doprowadziła do przestojów w fabrykach, ale też przyczyniła się do tego, że na

Epidemia koronawirusa doprowadziła do przestojów w fabrykach, ale też przyczyniła się do tego, że na stołówkach zaczęto oddzielać od siebie klientów.

Foto: STR / AFP

– Nie chcę wykonywać żadnej zwycięskiej rundy z powodu bardzo niefortunnej i bardzo złośliwej choroby. Ale jest faktem, że daje ona spółkom dodatkową kwestię do rozważenia przy przeglądzie ich łańcuchów dostaw. Myślę więc, że to przyspieszy powrót miejsc pracy do Ameryki Północnej – stwierdził w niedawnym wywiadzie dla Fox Business Wilbur Ross, amerykański sekretarz handlu. Nie był jedynym oficjelem, który w ostatnich dniach mówił o tym, że następstwem epidemii koronawirusa powinny być zmiany w międzynarodowych łańcuchach dostaw. – Obecnie Chiny są nie tylko producentem tanich dóbr, ale też mają swoje miejsce w łańcuchach dostaw wielu produktów zaawansowanych technologicznie. A to oznacza, że wpływ zaburzeń łańcuchów dostaw będzie odczuwalny na całym świecie. Myślę, że to dobra lekcja dla wszystkich, by przyjrzeli się odporności takich łańcuchów – powiedział w rozmowie z CNBC Chan Chun Sing, singapurski minister przemysłu i handlu.

Już amerykańsko-chińska wojna handlowa pokazała, że zbytnie uzależnienie od dostaw z Chin może być niebezpieczne. Stała się impulsem dla wielu spółek, by przenieść część produkcji z Państwa Środka do krajów takich jak Wietnam, Tajlandia czy Meksyk. To przyspieszyło proces, który rozpoczął się wiele lat wcześniej i był spowodowany rosnącymi kosztami pracy w Chinach. Jednak nawet po wybuchu wojny handlowej inwestorzy zagraniczni wciąż otwierali nowe fabryki w Państwie Środku (przykładem jest zeszłoroczna inwestycja niemieckiego koncernu BASF w zakłady chemiczne za 10 mld euro), a niedawna amerykańsko-chińska umowa „pierwszej fazy" dała nadzieję, że wszystko może zostać „po staremu". Ledwo co wysechł atrament na tym porozumieniu, a Chiny zostały sparaliżowane przez epidemię. Jeszcze w tym tygodniu wiele fabryk w Chinach nie pracowało, a daty ich ponownego otwarcia były niepewne. Hyundai musiał na kilka dni zamknąć swoje fabryki samochodów w Korei Płd., a Nissan – jeden z zakładów w Japonii, bo zabrakło części importowanych zza Wielkiego Muru. Według prognoz International Data Corporation dostawy smartfonów z Chin mogą spaść w I kwartale aż o 30 proc. Czy wstrząs związany z koronawirusem może więc ostatecznie przekonać międzynarodowe korporacje do większego zdywersyfikowania łańcuchów dostaw i zmniejszenia zależności od największej azjatyckiej gospodarki?

Zbyt wielcy, by upaść

Jeszcze w latach 80. Chiny znajdowały się na siódmym miejscu na liście największych globalnych producentów przemysłowych. Więcej produkowały nawet Włochy. W 2011 r. produkcja w Chinach przewyższała już jednak amerykańską. W 2015 r. Chiny odpowiadały za 47 proc. globalnej produkcji tekstyliów, 30 proc. produkcji elektrycznej i elektronicznej oraz 65 proc. produkcji komputerów i sprzętu biurowego. Dane dotyczące udziału chińskich producentów w rynkach poszczególnych produktów mogą jednak nie dawać pełnego obrazu sytuacji. Szacunki McKinsey Global Institute mówią na przykład, że na koniec 2018 r. chińscy producenci smartfonów mieli 85 proc. udziałów w krajowym rynku i 25 proc. na rynkach zagranicznych. Dotyczy to jednak czysto chińskich marek, takich jak Huawei czy Xiaomi, a przecież zagraniczna konkurencja (np. Apple) też posiada swoje zakłady w Chinach bądź szeroko korzysta z dostaw od chińskich podwykonawców. Chińskie Ministerstwo Przemysłu i Technologii informatycznych chwali się więc, że Chiny odpowiadają za 90 proc. globalnych dostaw komputerów osobistych, 90 proc. smartfonów i 70 proc. telewizorów. A przecież strategia przemysłowa Made in China 2025 (oficjalnie zarzucona przez rząd po tym, jak wystraszyła USA i kraje Europy Zachodniej) mówi o zdobyciu przez chińskie firmy od 40 do 90 proc. udziałów w globalnym rynku najnowocześniejszych produktów przemysłowych. Chiny już mają ogromną przewagę w produkcji sprzętu na potrzeby sieci 5G i posiadają niemal monopol na metale ziem rzadkich, bez których nie będzie pracował sektor zaawansowanych technologii.

Nic więc dziwnego, że jeśli pojawiają się w Chinach problemy, to trzęsą się globalne łańcuchy dostaw. „Wybuch epidemii koronawirusa prawdopodobnie będzie utrzymywać sektor produkcji w stanie recesji w I poł. 2020 r. Najbardziej zagrożony jest sektor elektroniczny i komputerowy. (...) Potencjalne straty z tytułu eksportu towarów i usług do Chin mogą wynosić 26 mld USD tygodniowo" – piszą analitycy Euler Hermes.

Jeszcze zanim doszło do epidemii i zeszłorocznego zaostrzenia wojny handlowej, 40 proc. spośród 250 spółek ankietowanych przez Amerykańską Izbę Handlu w Chinach przyznało, że myśli o przesunięciu części produkcji z Chin lub już to zrobiła. Latem pojawiły się doniesienia, że HP i Dell chcą przenieść 30 proc. produkcji poza Chiny, a o podobnych przesunięciach myślą m.in. Sony, Nintendo i Microsoft. Twardych danych o skali korporacyjnego exodusu z Chin za 2019 r. nie ma. Są za to dowody pośrednie – takie jak wzrost wietnamskiego eksportu do USA z 49 mld USD w 2018 r. do 66 mld USD w 2019 r. Wietnam jest uznawany za kraj najmocniej przyciągający spółki wycofujące się z Chin. Wiele spółek wycofało się z Państwa Środka tylko częściowo, np. przenosząc po jednej fabryce. Część firm mogła się rozmyślić, tak jak np. koncern Apple. Według Nikkei Asian Review w czerwcu 2019 r. Apple zwrócił się do swoich podwykonawców, by zbadali możliwość przesunięcia 15–30 proc. produkcji z Chin do krajów Azji Południowo-Wschodniej. Administracja Trumpa nie objęła jednak iPhone'ów karnymi podwyżkami ceł, a potem zostały wznowione amerykańsko-chińskie rozmowy. Pomysły z relokacją zostały więc odłożone na półkę. Teraz znów wraca dyskusja na ten temat, ale relokacja na dużą skalę byłaby na pewno trudna. Apple zatrudnia w Chinach 10 tys. ludzi, ale pośrednio pracuje tam dla niego, np. w fabrykach tajwańskiego koncernu Foxconn będącego jego głównym dostawcą, aż 5 mln osób. – Apple naprawdę postawił na produkcję w Chinach i na Foxconn. Gdyby ogłosił wycofanie się stamtąd, to byłoby tak, jakby General Motors i Ford powiedziały, że wyprowadzają się z Detroit – uważa Dan Ives, analityk z firmy Wedbush Securities.

Część międzynarodowych koncernów myśli jednak o planach awaryjnych. – Przygotowujemy alternatywne plany produkcji poza Chinami, zwłaszcza dla naszego działu produktów elektronicznych. Są jednak pewne artykuły gospodarstwa domowego, których nie będziemy mogli wyprodukować poza Chinami i musimy rozważyć, jakie będzie najbardziej efektywne rozwiązanie – przyznał niedawno Hirokazu Umeda, dyrektor finansowy Panasonic Corp. Wiele spółek zapewne teraz żałuje, że nie miało planów awaryjnych dużo wcześniej. Wiara w to, że chińska „globalna fabryka" będzie zawsze pracowała na pełnych obrotach, okazała się złudna.

Zmiana technologiczna

Problemy z chińską częścią globalnych łańcuchów dostaw mogą nie tylko sprowokować przesunięcia w produkcji, ale też dać impuls do rozwoju technologii. Producenci z USA, Japonii i Europy, zamiast stawiać na tanią siłę roboczą, mogą budować poza Chinami bardziej zrobotyzowane, nowocześniejsze zakłady, które pozwolą im lepiej konkurować z chińskimi koncernami.

– Japońskie małe i średnie spółki mogą się decydować na powrót z Chin do Japonii. Na pewno będą pewne koszty związane z inwestycjami i przesunięciem produkcji, ale robotyka oraz technologia internetu rzeczy są na coraz większą skalę wdrażane przez japońskich producentów jako sposób na poradzenie sobie z niedoborami na rynku pracy – twierdzi Takuji Aida, ekonomista z Societe Generale Securities Japan.

Craig Addison, publicysta dziennika „South China Morning Post", wskazuje natomiast, że obecne problemy z łańcuchami dostaw mogą stać się impulsem do stworzenia „smartfona 2.0". „Szybkość Internetu 5G oznacza, że nie będą potrzebne gigabajty pamięci w urządzeniu. Fotografie, muzyka i filmy będą mogły być przechowywane w chmurze. Wirtualne wyświetlacze – w formie rzeczywistości rozszerzonej czy też hologramów – zastąpią wyświetlacze fizyczne, a systemy rozpoznawania mowy lub czytania myśli wyeliminują potrzebę posiadania ekranów dotykowych. (...) Takie urządzenia nie będą musiały być produkowane przez różne Foxconny zatrudniające armie pracowników-migrantów, składające setki części na wielkich liniach produkcyjnych. Będą produkowane w centrach produkcji półprzewodników na Tajwanie, w Japonii, Korei Płd., Singapurze, Europie i USA. (...) Bez ceł Trumpa czy wirusa z Wuhanu stworzenie smartfona przyszłości zajęłoby wiele dekad. Branża szłaby po linii najmniejszego oporu, utrzymując status quo" – pisze Addison.

Tak się składa, że budowa półprzewodników jest tą rynkową niszą, w której Chiny nie mają przewagi. Chińskie mikroprocesory mają mniej niż 5 proc. udziałów w krajowym i w globalnym rynku. To daje USA szansę na to, że XXI wiek jednak nie będzie „chińskim stuleciem".

Parkiet PLUS
Jan Strzelecki z PIE: Jesteśmy na początku "próby Trumpa"
Parkiet PLUS
Co z Ukrainą. Sobolewski z Pracodawcy RP: Samo zawieszenie broni nie wystarczy
Parkiet PLUS
Pokojowa bańka, czyli nadzieje i realia końca wojny o Ukrainę
Parkiet PLUS
Przymusowy wykup akcji nie jest możliwy
Parkiet PLUS
Zagraniczne spółki z potencjałem
Parkiet PLUS
Obsługując naszych klientów, staramy się myśleć dokładnie tak jak oni