Czy styczniowe zwyżki na giełdach pana zaskoczyły?
Trochę tak, aczkolwiek kilka kwestii uzasadnia ten optymizm. Wciąż jednak uważam, że lepiej zachować nieco ostrożności, jeśli chodzi o rynki, bo jest trochę pułapek. Inwestorzy dobrze zareagowali na odczyty inflacji z wielu krajów, które pozwoliły mieć nadzieję, że obecna restrykcyjna polityka banków centralnych dobiega końca oraz że banki centralne nie będą mocniej zaostrzać polityki monetarnej, chociaż póki co to robią. Na najbliższych posiedzeniach Fedu i EBC należy oczekiwać podwyżek stóp procentowych. Do tego uniknęliśmy w Europie czarnego scenariusza kryzysu energetycznego, trochę dzięki łagodnej zimie oraz większemu wykorzystaniu węgla. Trzecia kwestia, być może najważniejsza, to nadzieje związane z otwarciem Chin, które pozwoli ruszyć z kopyta tej ogromnej gospodarce.
Czy jesteśmy blisko końca cyklu zacieśniania polityki monetarnej?
Na lutowych posiedzeniach banki centralne powinny zapowiedzieć, że już nie będą podnosić stóp w dotychczasowym tempie. Pamiętajmy jednak, że polityka monetarna, szczególnie w USA, już została dość mocno zaostrzona i zaprzestanie agresywnego zaostrzania nie oznacza, że wracamy do środowiska niskich stóp, które było wcześniej. Tak naprawdę już teraz w przypadku USA podaż pieniądza spada wyraźnie w skali roku. Bodajże jest to pierwszy spadek od II wojny światowej. Zazwyczaj w przypadku turbulencji i spadków na giełdach mieliśmy do czynienia ze spadkiem dynamiki wzrostu podaży pieniądza (tak było np. w 2008 r.), natomiast nie było dotąd sytuacji, że zeszliśmy z tą dynamiką poniżej zera. To powinno skłaniać do ostrożności. Podaż pieniądza na pewno ma duże znaczenie dla gospodarki oraz dla rynku.