Lewar – narzędzie dla zaawansowanych

Dźwignia finansowa - jedna z głównych cech kontraktów terminowych - na dłuższą metę nadaje się przede wszystkim do dywersyfikacji portfela i powinna być dawkowana z umiarem. Ekscytacja perspektywą szybkiego zbicia fortuny szybko zazwyczaj kończy się rozczarowaniem

Publikacja: 25.08.2009 11:34

Lewar – narzędzie dla zaawansowanych

Foto: AFP

Lewar (ang. leverage) lub dźwignia finansowa - to słowa niemal magiczne dla tych, którzy zaczynają przygodę z rynkiem instrumentów pochodnych. Lewar to też cecha, która jest głównym czynnikiem sprawczym znacznej rotacji uczestników tego rynku. Z jednej strony magia dźwigni finansowej przyciąga na rynek ryzykantów niczym syreni śpiew, a z drugiej - jest główną przyczyną klęski tychże ryzykantów, którzy w ujęciu finansowym kończą podobnie jak ci, którzy ulegli magii głosu mitycznych śpiewaczek.

Czymże jest więc lewar? Nawiązując do terminologii samochodowej, mechanizm ten jest podobny do pedału gazu. Niezależnie jakie osiągi ma dany pojazd, po normalnych polskich drogach jeździ jak większość innych samochodów, czyli tak, by zachować bezpieczeństwo własne i innych uczestników ruchu. Są jednak sytuacje, gdzie mocniejszy silnik się przydaje. Wtedy można właśnie poczuć moc lewara. Gdy bowiem warunki na to pozwalają, użycie lewara może być uzasadnione.

Porzućmy metafory i spróbujmy odmitologizować pojęcie dźwigni finansowej. Lewar to możliwość zawarcia transakcji instrumentem finansowym, jeżeli posiadane przez inwestora pieniądze nie pokrywają w pełni wartości tej transakcji. Szczególnie warte podkreślenia jest słowo "możliwość" - instrumenty pochodne nie narzucają bowiem obowiązku stosowania dźwigni finansowej w pełnym zakresie.

Skąd bierze się lewar? Wszystkim zapewne jest wiadome, że przy zakupie akcji, o ile nie jest to zakup kredytowany, kupujący musi wyłożyć pełną kwotę, na jaką opiewa transakcja. Jeśli kupujemy 100 akcji po kursie 10 zł, to musimy zapłacić 1000 zł (plus prowizja). W przypadku instrumentów pochodnych sytuacja jest nieco inna. Dokonując zakupu jednego kontraktu futures na indeks WIG20 praktycznie nie musimy od razu posiadać kapitału równego wartości tego kontraktu. Zamiast bowiem wpłacać całość, wymagana od nas i blokowana jest tylko część wartości kontraktu zwana depozytem zabezpieczającym. Zatem jeśli kupujemy kontrakt na WIG20 to faktycznie zawieramy transakcję na całą wartość kontraktu niezależnie ile kapitału mamy aktualnie na rachunku (naturalnie musi go być przynajmniej tyle, by starczyło na depozyt zabezpieczający).

[srodtytul]Szybkie zyski?[/srodtytul]

W tym momencie pojawia się iluzja rynków terminowych. Czźść niedoświadczonych inwestorów zaczyna słyszeć przysłowiowy syreni śpiew, działający niczym magnes. Wymaganie przez organizatora rynku (umownie nazwiemy tak zespół giełdy i izby rozliczeniowej lub też dowolną platformę forexową) mniejszego niż wartość transakcji kapitału szybko podpowiada śmiałkom, że to jest świetny sposób na błyskawiczne pomnożenie pieniędzy.

Aby się łatwo liczyło załóżmy, że depozyt zabezpieczający dla kontraktów na WIG20 wynosi 10 proc. wartości kontraktu. Jeśli cena kontraktu wynosi 2000 pkt, to znaczy, że wartość kontraktu wynosi 20 tys. zł (mnożnik wynoszący 1 pkt razy 10 zł), a więc każdy, kto chciałby zawrzeć transakcje jednym kontraktem, musi mieć na rachunku przynajmniej 2000 zł, czyli 10 proc. wartości kontraktu. Jeśli taka transakcja zostanie zawarta i zostanie kupiony lub sprzedany jeden kontrakt, to dany inwestor ma zablokowane wspomniane 2000 zł, ale zawarł transakcję o wartości 20 tys. zł. W związku z tym, jeśli cena kontraktu zmieni się o 1 proc., czyli wartość kontraktu zmieni się o 200 zł, to całe te 200 zł wpływa na sytuację finansową inwestora. Jeśli rynek zachował się po myśli gracza, jego rachunek powiększa się o te 200 zł, a jeśli szczęścia było mniej, z rachunku ubywa 200 zł. Jak łatwo zauważyć, rachunek inwestora zmienia się o 10 proc.

Stopień dynamiki zmian wielkości rachunku gracza w stosunku do zmian wartości instrumentu, czyli inaczej stopień dźwigni czy wielkość lewara, określa relacja wartości transakcji do wielkości salda na rachunku w chwili dokonywania transakcji.

Zatem jeśli inwestor miałby na rachunku 20 tys. zł i otworzyłby jeden kontrakt, to relacja wyniosłaby 1. Jeśli miałby tylko 5 tys. zł, to przy otwartym jednym kontrakcie relacja wyniosłaby 4, a więc o tyle mocniej zmieniałaby się wartość posiadanego przez inwestora kapitału względem zmiany wartości instrumentu (przy zmianie ceny kontraktu o 2 proc. wartość kapitału inwestora zmieniłaby się o 8 proc.).

Minimalną kwotę dla otwarcia pozycji określa wymagany depozyt zabezpieczający, a zatem określa on również maksymalny poziom lewara, jaki może być przez inwestora wykorzystany. W powyższym przykładzie maksymalny możliwy lewar to 10, ale np. platformy forexowe umożliwiają zawarcie transakcji mając na rachunku jedynie 1 proc. jej wartości, a więc lewar wynosi 100. Łatwo obliczyć, że zmiana ceny instrumentu o 1 proc. generuje zmianę stanu rachunku o 100 proc.!

[srodtytul]Potrzebny rozsądek[/srodtytul]

W tym momencie syreni śpiew staje się coraz głośniejszy. Ach, jak pięknie. No bo jeśli uda się w takich warunkach dokonać 10 trafnych transakcji, to z 1000 zł wyjdzie nam 1 mln zł! Tylko po 10 transakcjach, a przecież w każdej z nich zmiana kursu instrumentu (na forexie są to pary walutowe) powinna wynieść jedynie 1 proc.!

W tym momencie zaczyna jednak wracać zdrowy rozsądek. Pojawia się pytanie, co stanie się, jeśli któraś transakcja okaże się stratna? No właśnie, jeśli rynek nagle pójdzie nie w tym kierunku, w jakim powinien, to szybko możemy wszystko stracić, czyli po prostu wypaść z rynku. Jakie są szanse na to, że uda się dokonać 10 z rzźdu transakcji zyskownych?

Im większy lewar, czyli im większa jest otwarta pozycja względem posiadanego kapitału, tym większe ponosimy ryzyko. Wiąże się z nim zarówno możliwość znacznego zysku, ale i poniesienia znacznej straty. Niby to wiadomo, ale trzeba sobie zdawać jednocześnie sprawę, że skutek obu wydarzeń jest asymetryczny. Zysk o wielkości 33 proc. to przyjemność, ale strata 33 proc. to równocześnie potrzeba zarobku 50 proc., by kapitał powrócił na poziom sprzed pojawienia się straty.

Zatem jeśli ktoś macha ręką na możliwość straty powiedzmy 20 proc. na jednej transakcji, a są tacy, bo "lewar im na to pozwala", to równocześnie zakładają, że by tę stratę odrobić szybko, zarobią 25 proc.Jeśli celem obecności na rynku jest zarabianie na nim w dłuższym terminie, to zagrywki takie jak powyższa do tego celu nie prowadzą, gdyż jest niemal pewne, że delikwent ogłuszony syrenim śpiewem płynie prosto na skały. Szybko i z uśmiechem pewności na ustach. My postarajmy się te skały ominąć.

Zatem jeśli zależy nam na tym, by na rynku zarabiać w dłuższym terminie, to po pierwsze musimy się postarać, by w ogóle na tym rynku w dłuższym terminie przebywać. Inaczej mówiąc, stratne transakcje, które zawsze się zdarzają, nie powinny doprowadzić do tego, by nasz kapitał zmalał do takiej kwoty, że zawarcie kolejnej transakcji nie będzie już możliwe.

[srodtytul]Jakie obsuniźcie zaakceptujesz?[/srodtytul]

Tu dochodzimy do punktu rozważań, w którym należy przemyśleć, jaki poziom straty posiadanego kapitału jest dla nas do wytrzymania. Warto się nad tym zastanowić nie z pozycji startu, ale pomyśleć, czy strata rzędu 30 proc. kapitału sprawi, że nadal z równą ochotą będziemy składać zlecenia? Zaręczam, że każdy ma swój próg bólu, po przekroczeniu którego złożenie kolejnego zlecenia jest mordęgą. Załóżmy, że takim poziomem jest wspomniane 30 proc. Dla innych być może jest to 50 proc. Tym samym mamy poziom odniesienia dla maksymalnej wartości straty, jaką może przynieść seria nietrafionych transakcji. Sumaryczna strata wynikająca z takiej serii wyrażona w procentach nazywana jest maksymalnym obsunięciem kapitału (ang. maximum drawdown).

Posiadając metodę inwestycyjną (zakładam, że przy podejmowaniu decyzji inwestycyjnych kierujemy się jakąś sprawdzoną metodą inwestycyjną, której wyniki z przeszłości są nam znane) możemy łatwo dopasować jej charakterystykę do własnych potrzeb i możliwości. Ogólnie przyjmuje się, że metoda jest dobra, jeśli jej maksymalne obsunięcie kapitału jest mniejsze od długoterminowej średniorocznej stopy zwrotu, czyli że relacja średniorocznej stopy zwrotu do wielkości maksymalnego obsunięcia wynosi przynajmniej 1. Jak łatwo wywnioskować, jeśli ktoś liczy na zyski roczne sięgające średnio 100 proc., to musi mieć świetną metodę, by nie wypaść z rynku (wspomniana relacja wynosząca 1 oznaczałaby obsunięcie równe 100 proc., czyli bankructwo).

Jak uczy historia, najlepsi inwestorzy (np. Warren Buffett, Jim Simons) osiągają średnie roczne stopy zwrotu wynoszące ok. 30-40 proc. Już z tej przyczyny oczekiwanie zawrotnych stóp zwrotu jest dużą arogancją względem doświadczenia najlepszych inwestorów. Nie twierdzę, że nie może się zdarzyć, że przez kilka lat stopa zwrotu będzie wysoka, ale co z tego, skoro w roku złym można niemal wszystko stracić?

[srodtytul]Byle utrzymać siź na powierzchni[/srodtytul]

Poza tym dla początkującego gracza to nie ogromne zyski powinny być pierwszym celem uczestnictwa na rynku, lecz znacznie mniej ambitny cel - utrzymywanie się na rynku z kapitałem równym jego wartości początkowej. Zdobyte w ten sposób doświadczenie będzie procentowało później. Głównym zadaniem jest uchronienie posiadanego kapitału, a nie "zawojowanie" rynku.

W tym kontekście warto spojrzeć na wyniki funduszy akcyjnych. Przecież wcale nie używają one lewara, a zarządzane są przez osoby z dużym doświadczeniem i kwalifikacjami. Mimo to obsunięcia kapitału wynoszą w ich przypadku nawet kilkadziesiąt procent. Zatem, czy lewar ma być podstawowym czynnikiem decydującym o zainteresowaniu danym rynkiem? To nie lewar jest główną zaletą rynków terminowych, ale możliwość gry w obu kierunkach ruchu cen, czy też przez możliwość dywersyfikacji.

Do czego więc lewar się przydaje? Przydaje się do spekulacji na wielu rynkach jednocześnie (dywersyfikacja), gdyż może się zdarzyć, że sumaryczna pozycja na wszystkich rynkach będzie nieco większa od posiadanego kapitału. Nieco, a więc nie ma tu mowy o wielokrotności. Możliwość użycia lewara jest także przydatna, gdy posiada się kapitał równy wartości transakcji, ale blokuje się jedynie jego część związaną z depozytem (plus jakiś margines na zmienność), a resztę lokuje się np. w banku z oprocentowaniem wyższym niż wynosi oprocentowanie rachunku u brokera (często w ogóle nieoprocentowanego).

Z lewara korzystają też daytraderzy. Problem z daytradingiem (zawieraniem wielu transakcji w ciągu jednego dnia) jest jednak taki, że tak naprawdę jest to wyższa szkoła jazdy. Daytrading nie jest dla wszystkich, a już z pewnością nie dla początkujących. Bez kilku lat doświadczenia za sobą nie warto myśleć o tego typu spekulacji, która oparta jest na silnej dźwigni finansowej. Warto myśleć za to, jak dorównać najlepszym inwestorom świata, a więc w miarę bezpiecznie osiągać średnio 30 proc. rocznie przy podobnej skali obsunięcia. Osiągnięcie tego zapewni sukces i godziwą emeryturę.

[ramka]Więcej z dodatku [b]Kontrakty terminowe[/b] znajdziesz w dziale [link=http://www.parkiet.com/temat/14.html]EDUKACJA:[/link][srodtytul] [/srodtytul][link=http://www.parkiet.com/artykul/843119.html]TFI na pochodnych i zyskują, i tracą [/link][srodtytul] [/srodtytul][link=http://www.parkiet.com/artykul/843120.html]CFD, czyli prosty sposób na inwestowanie na rynkach surowcowych[/link][srodtytul] [/srodtytul][link=http://www.parkiet.com/artykul/843121.html]Kontrakty na mWIG40, czyli alternatywa dla średnioterminowych inwestorów[/link]

[/ramka]

Inwestycje
Przewodnicząca ESMA: Europa musi wesprzeć obywateli w inwestowaniu na przyszłość
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Inwestycje
Złoto po 3000 dolarów za uncję w 2025 roku?
Inwestycje
Daniel Kostecki, CMC Markets: Spadki na GPW nawet do końcówki 2025 r.
Inwestycje
Sobiesław Kozłowski, Noble Securities: Rośnie ryzyko korekty na Wall Street
Materiał Promocyjny
Samodzielne prowadzenie księgowości z Małą Księgowością
Inwestycje
Piotr Kuczyński, DI Xelion: W USA możliwy jest wzrost inflacji
Inwestycje
Janusz Jankowiak: Inwestorzy słyszą co innego niż wyborcy