- Czekamy na koniec roku i wtedy podejmiemy ostateczną decyzję. Zanim zadebiutujemy na GPW, chcemy pokazać dobry wynik. A w ubiegłym roku nie za bardzo mieliśmy się czym pochwalić – przyznaje Andrzej Cieślik, prezes i właściciel Contimaksu. W 2008 roku spółka wypracowała około 94 mln zł przychodów ze sprzedaży, ale rok zamknęła na minusie.
Jak wskazuje zarząd, zaważyło na tym przede wszystkim osłabienie złotego. – Kurs jest dla nas kluczowy, bo jesteśmy importerem. Cały surowiec kupujemy za granicą i płacimy za niego w euro. Teraz na szczęście kursy już się ustabilizowały. Ten rok powinniśmy zamknąć na plusie – mówi szef Contimaksu. Dodaje, że sprzedaż powinna się zwiększyć w tym roku o 10-11 proc., do ok. 104 mln zł. Spółka stawia na eksport. W pierwszej połowie roku sprzedaż za granicę wzrosła o około 50 proc. Z kolei całkowite obroty zwiększyły się o około 10 proc. Półrocze firma zakończyła na plusie.
Contimax produkuje marynaty (np. rolmopsy, płaty śledziowe a la Bismarck), filety w zalewie i konserwy rybne. Ma dwa zakłady i zatrudnia około czterystu osób. Kilka miesięcy temu spółka prowadziła rozmowy w sprawie połączenia z giełdowym konkurentem, firmą Wilbo. Strony jednak nie zawarły porozumienia. Negocjacje rozbiły się o cenę. Teraz Contimax stawia na rozwój organiczny. To właśnie na ten cel zostałyby przeznaczone pieniądze ze sprzedaży akcji. – Nie mamy potrzeby przejmować firm. Dysponujemy bardzo dużym potencjałem wewnątrz spółki. A gdybyśmy mieli pieniądze z giełdy, jeszcze byśmy go wzmocnili – mówi Cieślik. Dodaje, że spółka chce położyć nacisk na produkty z wyższej półki. — W tym kierunku poszły rynki zachodniej Europy i tak też będzie w naszym kraju. Rośnie popyt na wyroby wysokoprzetworzone — twierdzi prezes.
Contimax byłby czwartą firmą z branży rybnej, notowaną na GPW. Dołączyłby do Graala, Wilbo i Seko. Dwie pierwsze firmy są większe od Contimaksu. Z kolei Seko jest spółką porównywalnej wielkości.