– Mimo danych GUS, świadczących o ożywieniu w gospodarce, obserwujemy, że konsumpcja wcale tak szybko nie rośnie. Poza tym ryby podrożały i klienci często wybierają inne produkty, np. drób – mówi.
Narastająco, po trzech kwartałach, rybna spółka ma 125,6 mln zł przychodów ze sprzedaży i 0,7 mln zł straty. – Cały rok zakończymy zyskiem – obiecuje jednak szef Wilbo. Dodaje, że znaczącej poprawy wyników spodziewa się w 2010 roku. Wtedy mają być w pełni widoczne efekty restrukturyzacji przeprowadzonej w tym roku.
Wilbo przeniosło produkcję z wynajmowanych pomieszczeń do niewykorzystanego, własnego budynku. – Poza tym duży wpływ na przyszłoroczne wyniki będzie miał kurs walutowy. Mile widziane byłoby długotrwałe umocnienie się złotego (gros surowca spółka kupuje za granicą – red.) – mówi Stypułkowski.
Tymczasem Wilbo od dłuższego czasu próbuje zbudować grupę kapitałową. Na razie bez efektów. – Jest szansa, że w I kwartale sfinalizujemy jedną akwizycję – mówi szef giełdowej spółki. Nie ujawnia, o którą firmę chodzi. – Podmiot wymaga restrukturyzacji, ale jest perspektywiczny. Jego roczne obroty mieszczą się w przedziale 50–100 mln zł – twierdzi Stypułkowski. Dodaje, że dzięki tej transakcji Wilbo mogłoby zrealizować jeden ze swoich celów: wejście w segment marynat.
Jak spółka sfinansowałaby zakup? – Ze środków własnych i kredytów – odpowiada szef Wilbo. Dodaje, że nie będzie potrzeby przeprowadzania publicznej oferty. – Nie wykluczamy jednak emisji kierowanej – zaznacza Stypułkowski.