Miały być męska przyjaźń i partnerskie relacje. Miało być też zmniejszenie obciążeń podatkowych i kosztów pracy, ograniczenie "pruskiego drylu" w urzędach skarbowych i zmniejszenie mitręgi przedsiębiorców. Fiskus zobowiązał się nawet do przestrzegania zasady "nieszkodzenia" prowadzącym działalność gospodarczą. Wyszło jak zwykle - na odwrót. Środowisko pracodawców szacuje, że "liberalizacja" systemu podatkowego, którą przeprowadza Ministerstwo Finansów, może kosztować przedsiębiorców najmniej 1,5 mld zł.
Cała operacja tzw. reformy systemu podatkowego przypomina naprawę starego grata w warsztacie samochodowym przy użyciu nieoryginalnych części. Przedsiębiorcy, którzy dopominali się radykalnych zmian podatkowych, obawiają się, że ostatecznym efektem zapowiedzianych regulacji będzie dalsze "zaciskanie krawata". A potrzebnego tlenu gospodarka nie dostanie - przynajmniej tym razem.
Przynajmniej nie szkodzić
Niewątpliwym plusem jest przygotowanie i skierowanie do konsultacji nowelizacji ordynacji podatkowej. Zawiera ona wiele uproszczeń, eliminuje niektóre błędy prawne i dyskryminujące przedsiębiorców zapisy oraz wprowadza wspomnianą na wstępie zasadę "przynajmniej nie szkodzić".
Jest też druga kategoria zmian, oparta na zasadzie "coś za coś". Reforma w 2007 roku ma kosztować budżet 9 mld 150 mln zł. Zmniejszenie dochodów państwa zostanie zrekompensowane przez "zmiany o charakterze upraszczającym", opodatkowanie niektórych przychodów z działalności gospodarczej, a także zmiany upraszczające (ponownie to samo uzasadnienie) niektóre reguły obowiązujące w podatku VAT. Ich efekt dla budżetu wyniesie ok. 1,5 mld zł. Resztę ma dać podwyżka akcyzy (3,6 mld), poprawa ściągalności VAT (1 mld) oraz oszczędności związane z likwidacją ulgi remontowej (3,1 mld zł). Za to wszystko zapłacą przede wszystkim przedsiębiorcy.