Europejskie fundusze hedgingowe mogą liczyć tylko na bogaczy
Dotychczas fundusze hedgingowe istniały tam, gdzie byli bogaci ludzie gotowi powierzać im swoje pieniądze. Teraz wiele nowych funduszy liczy na napływ dużej gotówki od inwestorów instytucjonalnych, takich jak fundusze emerytalne czy towarzystwa ubezpieczeniowe.W USA to się sprawdza, mimo fatalnego wrażenia, jakie na potencjalnych inwestorach zrobiła przed dwoma laty groźba bankructwa Long Term Capital Management. Przełom dokonał się w ubiegłym roku, kiedy to Calpers, dysponujący 160 mld USD fundusz emerytalny pracowników państwowych z Kalifornii, poinformował, że aż 11 mld USD ulokował w funduszach hedgingowych i innych ?mieszanych inwestycjach?.Szacuje się, że w skali całych Stanów Zjednoczonych ok. 15% aktywów zarządzanych przez fundusze hedgingowe pochodzi od inwestorów instytucjonalnych. Co więcej, część pieniędzy z tych źródeł w poszukiwaniu funduszy hedgingowych zaczyna przekraczać Atlantyk. Toteż w Europie powstaje ich coraz więcej. Najnowsze przykłady to Deutsche Asset Management, Gartmore, Schroders, Barclays Global Investors i Swiss Life.Ale europejskie fundusze nie zdołały jeszcze przeszczepić tej nowej amerykańskiej mody na rodzimy grunt. Iain Jenkins ze specjalistycznego biuletynu ?Euro-Hedge? twierdzi, że większość instytucji jedynie przygląda się tej branży. Jego zdaniem, w Europie instytucjonalne pieniądze to zaledwie 1-2% aktywów zarządzanych przez fundusze hedgingowe.Z ankiety przeprowadzonej w tym roku przez firmę konsultingową Watson Wyatt wynika, że spośród 9 krajów kontynentalnej Europy tylko w Szwajcarii fundusze emerytalne inwestują w fundusze hedgingowe. Ale I. Jenkins twierdzi, że nawet jeśli europejskie instytucje decydują się na takie inwestycje, to wybierają amerykańskie fundusze, bo ich strategie rynkowe są dla nich neutralne. A poza tym ?fundusze emerytalne z natury rzeczy są ostrożne. A doradzają im firmy konsultingowe, często jeszcze bardziej ostrożne? ? mówi Jenkins.Inwestorzy instytucjonalni zwykli też płacić zaledwie 1% za zarządzanie ich aktywami, podczas gdy fundusze hedgingowe biorą 20% za każde przekroczenie umówionego benchmarku. Instytucje nie mogą też przywyknąć do braku przejrzystości funduszy hedgingowych, chociaż te próbują je przekonać, że niektóre ich strategie po prostu nie miałyby sensu, gdyby ujawniały swoje pozycje.Ale nawet jeśli przyjąć, że instytucje przełamią te opory, wcale nie jest pewne, czy te nowe duże pieniądze dadzą dobre zwroty. Istnieje bowiem wiele funduszy hedgingowych, które wcale nie chcą instytucjonalnych pieniędzy, bo niekiedy mają tym lepsze wyniki, na im mniejszą skalę działają. Jedną z takich strategii jest arbitraż przy fuzjach i przejęciach, gdzie fundusze robią pieniądze na różnicach kursów akcji spółek, które ogłaszają zamiar przeprowadzenia takiej operacji. Ale nie są to okazje o nieograniczonej wartości. Im więcej uczestników bierze udział w takiej grze, tym udział w łupach jest proporcjonalnie mniejszy.Zdaniem niektórych instytucji, za inwestowaniem w fundusze hedgingowe przemawia słabnięcie giełdowej koniunktury, bo fundusze te oferują takie sposoby zarabiania pieniędzy, które nie zależą od wzrostu rynku. Ale ich tegoroczne wyniki wcale tego nie potwierdzają. W ub.r. radziły sobie bardzo dobrze, dając średnią stopę zwrotu na poziomie 47,2%. W pierwszym półroczu tego roku było to zaledwie 1,1%.
J.B.?Financial Times?