Ustawę o związkach zawodowych czeka rewolucja. Co do tego, że jest konieczna, nie mają wątpliwości nawet same związki zawodowe. Wśród proponowanych zmian jest rezygnacja z konsultacji ważnych dla firmy zmian ze wszystkimi związkami działającymi na jej terenie. Zamiast tego pracodawca rozmawiałby o sprawach kluczowych albo z wyłonioną jedną reprezentacją pracowników, albo tylko z przedstawicielami ogólnopolskich reprezentatywnych związków.
Przełom po strajku w Budryku
Dotychczas jakakolwiek zapowiedź takiej dyskusji spotykała się z ostrą krytyką związkowców, a w przedsiębiorstwach rozwijała się wolna amerykanka. Pracodawca musi bowiem traktować na równi żądania związków reprezentujących zarówno 90 proc. pracowników, jak i 1 proc., jakby każdy z nich reprezentował całą załogę. Tylko w sprawach indywidualnych, jak zwolnienie z pracy, związki reprezentują swoich członków lub osoby, które o to poproszą.
Jaskrawym przykładem, do czego takie przepisy prowadzą, był strajk w kopalni Budryk. Mimo porozumienia podpisanego przez duże związki zawodowe z pracodawcą strajk nie został przerwany. - To chyba przetarło wszystkim oczy. Dziesięcioosobowa organizacja, założona kilka dni przed strajkiem, nie dopuszczała ludzi do pracy i narażała firmę na wielomilionowe straty - mówi "Parkietowi" wiceminister gospodarki Rafał Baniak, odpowiedzialny w rządzie za dialog społeczny.
Pod wpływem doświadczeń z górnikami i podobnie przebiegającego strajku celników wicepremier Waldemar Pawlak reprezentatywność związków zawodowych umieścił wśród najważniejszych kwestii do przedyskutowania w Komisji Trójstronnej. Rozmowy mają toczyć się tylko za zamkniętymi drzwiami, na wyjazdowym posiedzeniu. - Do czasu pierwszych ustaleń Komisji nie będziemy o zmianach w przepisach związkowych mówić publicznie - mówi "Pakietowi" Janusz Śniadek, szef NSZZ. To nowość, bo członkowie Komisji, zanim siądą do negocjacji, zwykle prezentują w mediach swoje stanowiska.