Niespodziewana deklaracja premiera Tuska o zamiarze przystąpienia Polski do strefy euro (a właściwie jej kulisy) stała się pożywką dla wielu spiskowych teorii. Niektóre z nich dociekliwy Czytelnik znajdzie zapewne w prawicowej prasie lub wręcz plotkarskich portalach internetowych. Po tym wstępie zapewniam jednak, że to nie temu zagadnieniu postanowiłem poświęcić jeden z moich (ukazujących się zresztą bardzo nieregularnie) felietonów.
Dla rynków finansowych o wiele istotniejsza od rzeczywistej motywacji premiera okazała się sama, po raz pierwszy wskazująca na konkretną datę, deklaracja przyjęcia euro. Rynki natychmiast zareagowały zawężeniem spreadu, oczekiwanej za 5 lat 5-letniej stopy procentowej w Polsce i strefie euro, o 60 punktów bazowych. Na nic zdały się lamenty komentatorów rozpaczliwie podtrzymujących pesymistyczne prognozy przystąpienia Polski do strefy euro - ze względu na kalendarz polityczny to 2015 r. typowany był jako najbardziej realny. Za zapewnieniami premiera poszły kolejne (na razie tylko) deklaracje, w tym ta wydana po spotkaniu przedstawicieli rządu z NBP i RPP (kolejny 20-punktowy ruch na wcześniej wspomnianym spreadzie). Nieistotne okazało się, że względy proceduralno-legislacyjne wykluczają w praktyce podany przez premiera 2011 r. jako termin przyjęcia euro. Przy okazji wspólnej konferencji rządu i NBP w sposób bezbolesny dla rynków finansowych zamieniono datę przystąpienia do strefy euro datą spełnienia kryteriów konwergencji. Nawet najwięksi sceptycy musieli się pogodzić z faktem, że odliczanie do momentu przyjęcia wspólnej waluty już się rozpoczęło. Co więcej, niespodziewana w swym charakterze deklaracja premiera wywołała nagłą grę konwergencyjną i nie należy się spodziewać, aby przy podobnej oprawie medialnej rząd kiedykolwiek miał się wycofać ze swych ambitnych planów. Jedyne na co pesymiści mogą mieć jeszcze nadzieję, to systematyczne odsuwanie w przyszłość momentu akcesji.
Nagle rozpoczęte odliczanie do euro, prócz wspomnianej (i w większości już dokonanej) gry konwergencyjnej na długim końcu krzywej dochodowości, odciśnie zapewne swoje piętno na polityce monetarnej prowadzonej przez RPP. Jeszcze przed spotkaniem z premierem członkowie tego gremium odgrażali się zapowiedziami bardziej restrykcyjnej polityki. Zapowiedzi te nietrudno skojarzyć z koniecznością wypełnienia kryterium inflacyjnego z Maastricht. Czy aby rzeczywiście zwiastują one kolejne podwyżki stóp? Jaki wreszcie byłby efekt ewentualnego podążenia tą drogą? Podwyżki stóp, jak się wydaje, są obecnie przez część RPP utożsamiane z dalszym uwiarygodnieniem deklaracji premiera i wyrazem troski o wypełnienie nominalnych kryteriów konwergencji. Uczestnicy rynku niechybnie uznaliby więc pojedynczą nawet podwyżkę za początek całej serii, przywołując zresztą retorykę samej rady. Gwałtowny wzrost dysparytetu stóp rynkowych pomiędzy Polską i strefą euro, dodajmy, kontrastujący z tendencjami obserwowanymi w regionie, mógłby dodatkowo zwiększyć zmienność kursu walutowego, którego to stabilność w nieodległym horyzoncie czasowym stanie się kolejnym z celów polityki monetarnej. Swoiście pojmowana restrykcyjność polityki monetarnej, abstrahująca od fazy cyklu koniunkturalnego (pamiętajmy, że powszechnie przywoływany MCI to miara bezwzględna) i zmian w globalnej cyrkulacji kapitału mogłaby więc znacznie utrudnić wyznaczenie centralnego parytetu w mechanizmie ERM2. Wreszcie nadmierne, przekraczające definiowany przez samą radę poziom równowagi, umocnienie złotego, którego należałoby oczekiwać wraz z kolejnymi podwyżkami stóp, w połączeniu z postępującym spowolnieniem gospodarczym mogłyby wymusić znacznie większą amplitudę zmian stóp procentowych w przyszłości, potęgując w dalszej perspektywie zmienność kursu. Ten ciąg niekorzystnych i wzajemnie potęgujących się zdarzeń Amerykanie z pewnością określiliby modnym ostatnio terminem negative feedback loops. Nie byłaby to chyba perspektywa, z jaką obecna rada chciałaby się zetknąć jeszcze za swojej kadencji.
Dlatego też scenariuszem najbezpieczniejszym, choć z pewnością najmniej emocjonującym, może okazać się skrupulatne podążanie za zmianami stóp EBC i samymi zmianami w otoczeniu gospodarczym. Ta strategia wydaje się być zresztą coraz łatwiejsza do implementacji. Zwróćmy tu uwagę na rosnącą synchronizację cykli gospodarczych czy wreszcie podobną genezę wzrostu, a obecnie obniżania się, wskaźników inflacji - zapewnienia części RPP o niepowtarzalnym i wyjątkowym charakterze polskiej inflacji, niestety, nie wytrzymują tu konfrontacji z danymi. Co więcej, strategia podążania ze zmianami stóp za EBC poprzez stabilizację dysparytetu stóp procentowych, z dużą dozą prawdopodobieństwa eliminowałaby znaczną część zmienności kursu walutowego, ułatwiając wypełnienie kryterium kursowego. Polityka taka umożliwiałaby wreszcie łagodniejszy przebieg harmonizacji stóp, która nastąpić musi wraz z samym przyjęciem wspólnej waluty.
ekonomista BRE banku